Coco Deer:
Witam Wszytkich! Ten rozdział podoba mi się na razie najbardziej ze wszystkich (a szczególnie fragment Nity&Daniela). Mam nadzieję, że podzielicie moje zdanie :) Po prawej stronie bloga, w kolumnie, pojawiła się ankieta. Wraz z Lelo planujemy napisać miniaturkę i to od Waszych głosów zależy, jakiego fandomu będzie należeć. Także tego... Zapraszam do głosowania!
Lelo:
Jestem w szoku jak szybko minęły te cztery tygodnie. Jest to jeden z rozdziałów, które najprzyjemniej się pisało. Słowa same wpływały tworząc kolejne zdania. Ach, Dita <3 Zadziwiające jest to jak bardzo można być zakochanym w pairingu stworzonym przez samego siebie (Chociaż jak się przekonacie nie jest to nasze autorskie OTP). Z niecierpliwości przyznam się, że mój ulubiony rozdział będzie publikowany za trzy tygodnie :)
Do zobaczenia w sobotę!
Jestem w szoku jak szybko minęły te cztery tygodnie. Jest to jeden z rozdziałów, które najprzyjemniej się pisało. Słowa same wpływały tworząc kolejne zdania. Ach, Dita <3 Zadziwiające jest to jak bardzo można być zakochanym w pairingu stworzonym przez samego siebie (Chociaż jak się przekonacie nie jest to nasze autorskie OTP). Z niecierpliwości przyznam się, że mój ulubiony rozdział będzie publikowany za trzy tygodnie :)
Do zobaczenia w sobotę!
Słońce
wzeszło kilka godzin temu i oświetlało Alicante, ukazując jego piękno poranną
porą. Mimo że zima zbliżała się nieubłagalnie, jesień uparcie prezentowała
swoje uroki. Ulice i ogrody pełne były różnobarwnych liści. Widok ten jednak
nie cieszył Alexandra Lightwooda.
Ubrany
w czarną bluzę i dżinsowe spodnie stał, wpatrując się w krajobraz roztaczający
się za oknem jego więzienia. Zaraz po incydencie w Nowym Jorku wrócił do domu,
gdzie na szczęście nie zastał ojca. Za to cały wieczór spędził na pomocy
siostrze, gdy ta jednak udała się na spotkanie z niejakim Larrym, czas mijał mu
na rozmyślaniach i krótkiej rozmowie z matką. Nie wiedział, co planuje kobieta,
jednak ufał, że cokolwiek to jest, ma na celu pomoc jego osobie.
Robert
wrócił do Idrysu w środku nocy, mimo że miał zaplanowane spotkanie na
dzisiejszy dzień. Jak się okazało, stwierdził, że musi przypilnować
zbuntowanego nastolatka i przełożył spotkanie na kilka godzin później. Dla
Aleca oznaczało to dwie rzeczy: musi już teraz spełnić polecenie matki, oraz że
Maryse nie spotka się z Inkwizytorem. Pierwsze nie stanowiło problemu.
Spotkanie jego rodziców było dla niego priorytetem. Matka pozostawała jego
ostatnią nadzieją.
- Synu. - Alec odwrócił się na dźwięk głosu
Roberta - Podobno chciałeś ze mną porozmawiać. Jak mniemam, o twoim wczorajszym
wybryku.
- Tak, ojcze. - Spojrzał w oczu Inkwizytora.
Były pozbawione emocji - Chcę cię przeprosić za to, co się wydarzyło.
Przemyślałem wczoraj to wszystko i doszedłem do wniosku, że masz rację. Było
karygodną pomyłką z mojej strony, aby zadawać się z tym Podziemnym.
Zrozumiałem, że to, co brałem za uczucia, to wyłącznie zaklęcia czarownika.
Dziękuję, że otworzyłeś mi oczy. - Łgał jak pies, ale miał nadzieję, że Robert
mu uwierzy. Ćwiczył tą przemowę cały ranek.
Inkwizytor
z początku spojrzał na niego sceptycznie. Potem jednak uśmiechnął się szeroko.
- Cieszę się, że zrozumiałeś swój błąd. Co do
czarownika, nie musisz się martwić. Zostanie osądzony za oszukanie Nephilim.
Dopilnuje, aby nigdy więcej cię nie niepokoił - powiedział spokojnie.
- Dziękuję, ojcze. Także za bal, który dla
mnie organizujesz - odparł Alec, kontynuując swoją grę. Obyś miała dobry plan,
matko!
- Naprawdę nie ma za co, synu. Wszystko to
dla ciebie i twojego dobra. - Oczy Roberta błyszczały zwycięsko.
- Ojcze. Wczoraj rozmawiałem z matką.
Wyraziła swoją chęć przyjazdu. To dla mnie ważne, żeby poznała na balu moją
przyszłą żonę - powiedział nieco przesłodzonym tonem.
- Może przyjechać. Ale niech nie liczy na
rozmowę ze mną. Dzisiaj zajęty jestem spotkaniem Rady, jutro z kolei ostatnimi
przygotowaniami do balu. Mam nadzieję, że ty i Isabelle zajmiecie się nią
odpowiednio.
♥♥♥
Eila
Sharma była jedną z najbardziej znanych indyjskich wampirzyc i to nie tylko ze
względu na wiek ani informacje jakie posiadała, lecz także dzięki wytwornym
przyjęciom urządzanym w samym sercu Nowego Delhi. Spotykała się tam
najwybitniejsza azjatycka śmietanka towarzyska Podziemnych: czarownicy,
wampiry, linkantropy, fearie... Wszyscy posiedli jakąś wiedzę, którą zawsze w
jakiś sposób można było wykupić. To właśnie zamierzał Magnus. Jeśli ktokolwiek
ma jakieś wiadomości na temat tego, co wydarzyło się tamtego wieczoru, kiedy
zabito Iona Paislay'a, to tylko oni. Przechadzał się między rozmawiającymi
grupkami, szukając znanych mu osób. W oddali wpatrzył kilku starych znajomych,
jednak nie byli oni na tyle ważni, aby w tym momencie mógł sobie zawracać nimi
głowę. Szukał jednej, konkretnej osobistości, mianowicie gospodarza
przyjęcia. Tylko ona mogła mu pomóc.
- Kogo my tu mamy. - Odwrócił się. Jak zawsze
pojawiła się w momencie, kiedy jej potrzebował. Ubrana w czerwone sari Azjatka
uśmiechnęła się. On także wykonał ten gest. - Magnus Bane we własnej osobie.
Słyszałam, że jesteś w Indiach, lecz nie sądziłam, że pofatygujesz się przyjść
do starej przyjaciółki.
- Witaj, Eilo. - Ukłonił się. - Olśniewająca
jak zawsze. Nic się nie zmieniłaś przez te pół wieku.
- Czarujący jak zawsze - przedrzeźniała go. -
Tylko pytanie, z czym związany jest ten urok... - Spojrzała podejrzliwie w jego
zielonożółte kocie oczy.
- Potrzebuje informacji - poinformował.
Kobieta
przewróciła oczami.
- Zawsze to samo... Masz nadzieję, że chcą do
ciebie wrócić, wyznać ci miłość, ale zawsze przychodzą tylko po jedno,
informacje. Mężczyźni...
Wampirzyca
była niegdyś jego kochanką, jednak porzucił ją na rzecz wyjazdu do Stanów.
Nigdy nie byli sobie nawzajem lojalni. Rozeszli się więc bez większych spięć.
- Z tego, co wiem, kobietami także nie
pogardzisz - zwrócił jej uwagę. - Poza tym, jestem zdolny do zapłaty.
Na
dźwięk zdania wypowiedzianego przez czarownika jej ciemne oczy zaświeciły się.
Mimo iż jej blada cera i hinduskie rysy twarzy nie szły ze sobą w parze, nadal
była piękna.
- Cóż... W takim razie zależy od przysługi.
Czego pragniesz, Magnusie Bane?
- Na pewno kojarzysz pewnego wampira, który
przybył do Indii kilka tygodni temu. Nazywa się Vlad Tepes...
Kiwnęła
głową.
- Został on niedawno oskarżony o morderstwo
jednego z ważnych bostońskich Nephilim, jednak sam utrzymuje, że tego nie
zrobił. Wiesz może coś o tym? - zapytał.
Na
jej twarzy wykwitł zwycięski uśmiech.
- Dobijmy targu, czarowniku. Ty potrzebujesz
informacji, a ja wstawienia u Clave. Jednemu wampirowi z mojego klanu niedawno
zdarzyło się złamać Przymierze. Nic ważnego. Zaledwie jeden martwy Przyziemny,
lecz Nehru jest jakby to powiedzieć... Jednym z ważniejszych dla mojej osoby
przyjaciół, jeśli wiesz, co mam na myśli, więc bardzo zależy mi na jego uniewinnieniu.
Magnus
popatrzył na nią z uznaniem. Od początku zależało jej na jego pomocy. Przez
całą rozmowę prowadziła grę. Czasami powinien być ostrożniejszy.
- Zgoda - powiedział. - Mów.
- Nie zrobił tego. Iona Paislay'a zabiła jego
własna małżonka, choć nie sądzę, aby któryś z Nocnych Łowców chciał ci w to
uwierzyć - ostrzegła. - Są zaślepieni własną perfekcyjnością. Zastanawia mnie
jednak, dlaczego to robisz i co otrzymasz w zamian... - Wpatrzyła się w niego z
ciekawością. Złote bransolety na jej rękach zabrzęczały.
- Nie mam. Działam charytatywnie.
Zaśmiała
się.
- Zrobiłeś się zbyt miękki, Magnusie -
upomniała go. - Chociaż... W zasadzie zawsze taki byłeś. Słyszałam, że nie
przychodziłeś na spotkania w klubie Pandemonium, gdy mordowano tych nieszczęsnych
Przyziemnych. Mówiłeś, że nie chcesz kłopotów, ale oboje wiemy, jaka była
prawda.
Wiedział...
♥♥♥
Wśród zebranych panowała cisza. Chociaż Inkwizytor
nie stawił się jeszcze, nikt nie śmiał się odezwać. Wszyscy czekali w nerwowym
milczeniu. Nagle drzwi otwarły się na oścież, ukazując sylwetkę Roberta
Lightwooda ubranego w czarny garnitur. Obecni natychmiast wstali w geście
szacunku i zasiedli dopiero, gdy zrobił to Inkwizytor.
Oficjalnie wstęp na zebrania mieli wyłącznie
członkowie Rady, w tym wypadku jednak nie tylko wpuszczone zostały osoby z
zewnątrz, ale także część osób, które powinny stawić się ze względu na pełnioną
funkcję, nie została w ogóle o nim poinformowana.
Okna były częściowo zasłonięte, tak że mimo
nie tak późnej pory w pomieszczeniu panował półmrok. Wszyscy zebrani siedzieli
na identycznych krzesłach, z wyjątkiem Roberta, który zasiadł na najwyższym,
położonym u szczytu stołu. Sam mebel stanowił symbol panującej hierarchii.
Przywódca najwyżej, potem stopniowo jego poplecznicy.
Obecnie miejsca najbliżej podwyższenia
zajmowały osoby bezpośrednio związane z „Dziedzictwem”. Daniel wpatrywał się w
siedzącą naprzeciwko niego Andorę Alvarez. Szczerze nie znosił tej kobiety. O
ile do niedawna była mu zupełnie obojętna, od kiedy poznał jej przybraną córkę,
pałał do kobiety coraz chłodniejszymi uczuciami. Nita Ybarra czyli
przedmiot jego obserwacji okazała się dziewczyną nie tylko piękną, ale także
inteligentną i uprzejmą. Powoli żałował, że musiał ją okłamywać i że to nie
jemu przypadnie zaszczyt zostania mężem tej niezwykłej osoby.
-
Według raportów złożonych przez wszystkich biorących udział „Dziedzictwo”
przebiega zgodnie z planem. Czarownik pomoże dziewczynie dostać się na bal,
nawet, jeśli obecnie przebywa w Indiach. Agatha zapewnia, że będzie próbował
pomóc oskarżonemu, dzięki czemu jeśli tylko pojawi się na zachodniej półkuli, będziemy
zdolni pojmać go i osądzić. Fałszywy list spełnił swoje zadanie. Alexander
Lightwood oczywiście znajduje się pod opieką Inkwizytora, zatem mamy pewność,
że z jego strony nie grozi nam porażka. Danielu, zechcesz zrelacjonować, na
jakim etapie pozostaje twoja część misji? – Beatrice czytała z kartki
mechanicznym głosem. Zadziwiało go, jak ta wesoła na co dzień
dwudziestokilkulatka zmieniała się nie do poznania w oficjalnego robota
sekretarkę, gdy tylko w pobliżu pojawiał się Robert Lightwood.
-
Udało mi się zdobyć jej zaufanie. Nie domyśla się moich powiązań z obecnymi
tutaj, ani przynależności do Kręgu. Jeszcze dzisiaj oficjalnie zaproszę ją we
własnym imieniu na Bal Inkwizytora – Łowca zmierzył wzrokiem twarze wyrażające
aprobatę.
Inkwizytor nakazał gestem, aby oboje
usiedli.
-
Doskonale. – Głos Valentine’a brzmiał jak drapanie paznokciami po tablicy, w
porównaniu do głosu Roberta Lightwooda. I chociaż ciało pozostało niezmienione,
wyraźnie widać było mrok bijący od jego postaci, gdy przestawał kryć się za
skórzaną powłoką. Z jego oczu biło czyste szaleństwo.
♥♥♥
Willa
Inkwizytora była niemalże wyludniona. Robert znajdował się na spotkaniu Rady,
Isabelle z kolei gdzieś w Nowym Jorku. Alexander opuszczony w swoim
więzieniu rozglądał się po pomieszczeniu, które powoli miało zostać zamienione
w salę balową. Wyobrażenie sobie, jak tańczy z kolejnymi pannami ku zadowoleniu
ojca, napawało go odrazą. Zwłaszcza, że za domniemanym uśmiechem Roberta krył
się gdzieś Magnus Bane, skuty w kajdany i przetrzymywany w oczekiwaniu na
skazanie za uwiedzenie jego osoby. Jednak najbardziej przerażała go chwila,
która miała nastąpić później, kiedy ojciec przedstawi mu wybrankę, kobietę,
którą będzie musiał poślubić, z którą spędzi całe życie.
Ten
pesymistyczny wywód myślowy został jednak przerwany przez głos dochodzący z
hallu.
- Alexander!
Maryse
zgodnie ze swoją obietnicą przybyła. Zgodnie z obietnicą Roberta, nie dane jej
było powitać byłego męża. Alec wyszedł na spotkanie matce z nieukrywanym
strachem i beznadzieją.
Nephilim
ubrana była na modę Przyziemnych. Miała na sobie ciemnobrązową bluzkę,
dopasowaną do butów i jeansy. Jedynie skórzana kurtka nadawała jej drapieżności
Dzieci Anioła. Włosy związane w wysokiego, luźnego koka opadły kilkoma pasmami.
- Twojego ojca tu nie ma. – Alec nie musiał
nic mówić, wyczytała to z jego oczu, które miały ten sam kolor, co jej własne.
– Trudno. Najważniejsze, żebyś ty wiedział o wszystkim. Zrobiłeś, co ci
powiedziałam?
- Nie wiem, jak ma mi to pomóc, ale tak.
Ojciec myśli, że jestem mu w pełni posłuszny – odparł, wpatrując się z
założonymi rękoma.
Matka
gestem wskazała, aby poszedł za nią. Gdy zaszli do biblioteki, przykazała, żeby
usiadł, a następnie wyciągnęła jedną z ksiąg. Wyglądała na bardzo starą i nieco
zniszczoną. Nie była to Szara Księga, ani żadna znana Alecowi. Maryse w
skupieniu przerzucała kolejne kartki, aż zatrzymała się na jednej. Zanim jednak
podała ją synowi do przeczytania, spojrzała na niego i zaczęła opowiadać:
- Wiem, że mogę zabrzmieć jak szalona, albo
jakbym szukała jakiegoś usprawiedliwienia dla naszego rozstania, ale już dawno
zaakceptowałam fakt, iż twój ojciec mnie nie kocha. Może kiedyś… Jednak to
uczucie umarło jeszcze przed narodzeniem Maxa. Zmierzając jednak do metrum,
jeden z moich bliskich przyjaciół zasiadających w Radzie podzielił się ze mną
jakiś czas temu swoimi spostrzeżeniami. Postulaty Inkwizytora stały się coraz
bardziej radykalne, jego zachowanie się zmieniło. Nawet sposób mówienia i
gestykulacji stał się odmienny. Z początku myślał, że to nowa funkcja sprawiła,
że się zmienił. Jednak z czasem to nie minęło, a wręcz nasiliło się. Zauważ, że
twój ojciec w ciągu krótkiego czasu znalazł sobie grupę wiernych mu ludzi. W
tym też swoją nową kobietę. Odpowiedz sobie, czy Robert, nie ważne jak
konserwatywny był w swoich poglądach odnośnie ciebie i Magnusa, kiedykolwiek
najpierw zmusił do pozostania tutaj i zerwania z nim, a potem próbował zmusić
cię do małżeństwa? Ile razy zastanawiałeś się, czy nie postradał rozumu?
- Co sugerujesz? – spytał skołowany. Jego
głowa wypełniona była myślami i wspomnieniami ostatnich dni. Robert Lightwood
od dawna nie był sobą. Ojciec kochał go i nie zrobiłby nigdy tego, czego
obecnie próbuje dokonać.
- Twój ojciec jest opętany. Jednak nie przez
demona a przez osobę. Mój znajomy wspomniał, że Robert nie wykazuje zachowań
jak opętany przez mieszkańca Edomu. Zaczął więc szukać innej przyczyny. To
bardzo stare zaklęcia, założę się, że nawet twój ukochany ich nie zna. Potężna
czarna magia. Ja i mój przyjaciel sądzimy, że Inkwizytor został opętany przez
jakiegoś człowieka, który kieruje jego działaniami – odpowiedziała, podając
Alecowi księgę. Zapiski po łacinie opisywały przebieg takiego procesu. Jednak
jedno zdanie szczególnie zwróciło uwagę chłopaka.
- Śmiertelne? To znaczy, że jeśli masz rację,
to ojciec…
- Jest już martwy. Nie mam pewności, czy to
wszystko to prawda. Okazji do rozmowy z nim miałam niewiele, zwłaszcza, od
kiedy pojawiła się Paislay. Mam nadzieję, że się mylę i że uda mi się wybić mu
z głowy twój ożenek. – Maryse pogładziła twarz Aleca, patrząc mu w oczy
wzrokiem pełnym miłości i nadziei. Alexander instynktownie objął matkę, po raz
pierwszy od dawna.
Siedzieli
przytuleni przez dłuższą chwilę, a matka bawiła się jego, nieco przydługimi
włosami.
- Kocham cię, mamo – powiedział, spoglądając
na jej twarz, tak podobną do twarzy jego siostry i częściowo niego samego.
♥♥♥
Magnus
Bane zasiadał przy stole wraz z całą rodziną Bhadurich. Zaraz mieli podać
kolacje. Wielki, mahoniowy stół przykryty był wyszywanym złotymi nićmi
materiałem, a w jego samym centrum leżały półmiski z owocami i różnego rodzaju
egzotycznymi sałatkami. W każdym razie egzotycznymi dla każdego przeciętnego
Nowojorczyka. On, Wysoki Czarownik Brooklynu spędził zbyt wiele czasu na
podróżach, aby uznawać owe pojęcie. Poza tym sam urodził się w Azji, więc w
tutejszej kulturze nie było nic nadzwyczajnego. Rozejrzał się. Jadalnia ta
mogła pomieścić przynajmniej setkę Nephilim. Z wysokiego sufitu zwisały
rubinowe girlandy, a wzdłuż ściany stały piękne, marmurowe rzeźby wyginających
się w różnych pozach postaci z tacami ułożonymi na zgrabnych dłoniach. Potężny,
wiszący nad drzwiami zegar wybił osiemnastą. Do sali weszło kilka ubranych w kolorowe,
bogato zdobione szaty kobiet. W ręku trzymały wszelkiego rodzaju patery i
talerze. Pomieszczenie wypełniła apetyczna woń.
- Nie jemy wegetariańskich dań. To zwyczaj
Hindusów wierzących w reinkarnacje. My, Nephilim nie jesteśmy wyznawcami żadnej
z religii - powiedział dumnie siedzący naprzeciw Aada.
Czarownik
pokiwał głową z zainteresowaniem. Wiedział to. Nocny Łowca traktował go jak
kompletnego imbecyla, jednak jego sympatia będzie konieczna. Musiał być
kulturalny i życzliwy dla tego człowieka.
- Codziennie się dowiaduję o was czegoś
innego, Dzieci Aniołów. - W jego głowie nie było ani cienia ironii, ale myśli
mężczyzny były nią wręcz przesiąknięte.
Aadesh zmrużył oczy w wyrazie aprobaty.
Magnus czasami zastanawiał się, czy Nephilim rzeczywiście niekiedy bywali tak
naiwni.
- Jak twoje śledztwo, czarowniku? - zapytał,
biorąc do ust kęs cielęciny. Hinduiści nie byliby zadowoleni.
- W porządku. Udało mi się odkryć kilka
nowych faktów.
Przez
twarz Aady przeszedł zaniepokojony grymas. Jego wzrok na sekundę uciekł w
stronę małżonki, aby z powrotem skupić się na Magnusie.
- Naprawdę? - Głos Azjaty wyrażał fałszywe
zdziwienie. Tak naprawdę krył się w nim strach.
Magnus
westchnął. Po reakcji Nocnego Łowcy na jego wcześniejsze słowa nie uważał
mówienie czegokolwiek za dobry pomysł, jednak musiał zaryzykować. Od tego
zależało życie Vlada.
- Aado - zaczął - wiem, że to co zaraz powiem
może okazać się dla ciebie szokiem. Wiem także, że może podważyć twój
światopogląd, ale błagam wysłuchaj mnie do końca.
Zaniepokojony
Nephilim skinął głową.
- To nie wampir zabił Iona Paislay'a -
powiedział. - Z mojego wywiadu wynika, że zrobiła to jego własna małżonka. Zdaję
sobie sprawę...
Nocny
Łowca wstał i uderzył pięścią o powierzchnię stołu. Żona i syn stanęli u jego
boku.
- JAK ŚMIESZ?! - zagrzmiał. - Jak śmiesz
wygadywać takie bluźnierstwa w moim domu?! Pod moim własnym dachem?! Ugościłem
cię, zgodziłem się na to bezsensowne śledztwo, a ty mi się odwdzięczasz takimi
kłamstwami?!
Gniewna
mina mężczyzny uświadomiła Magnusowi jego osobistą porażkę.
- Aado, wiem, że to dla ciebie trudne... -
zaczął spokojnie, jednak niczym skończył kolejny trzask wypełnił pokój. Dłoń
mężczyzny ponownie znalazła się przy drewnianej powierzchni stołu. Czarownik
pozostawał spokojny i opanowany. Jego włosy błyszczały w świetle rzucanym przez
żyrandole.
- Cisza! - rozbrzmiał głos Aadesha. - Jak
śmiesz obwiniać o coś takiego jednego z nas?! Nie jesteśmy jak wy, brudni
Podziemni! Wy macie skażoną wszelkim złem krew demona, my wypełnieni
jesteśmy krwią anioła! Jesteśmy nierozerwalną jednością! Nie ma tu miejsca na
zdrady!
Magnus
prychnął.
- Nie ma? A Valentine? - spytał z kpiną. - A
Jonathan Morgenstern? Nic wam to nie mówi?
- Oni nie byli jednymi z nas. Opętała ich
Lilith - tym razem odezwała się Jasmin. Jej lśniące włosy spływały falami po
plecach, a te, opadające zwykle na czoło, spięte miała u tyłu głowy.
- Magnusie... Wiesz, że teraz mógłbym cię
posądzić o zdradę Clave? - zapytał Aada. Stojący po jego prawej stronie syn,
milczał. - Jednak nie zrobię tego - powiedział litościwie. - Daj spokój tej
sprawie, a nie zrobię tego...- powtórzył.
Magnus
uśmiechnął się kpiąco, po czym odwrócił na pięcie i podążył w stronę drzwi.
- Masz dwadzieścia cztery godziny na
zadeklarowanie mi swojego stanowiska! - usłyszał za plecami. Zignorował to.
Nacisnął
klamkę i wyszedł na zewnątrz. Ogród w przeciwieństwie do wiszącej w powietrzu
aury, emanował spokojem. Różnokolorowe kwiaty zwrócone by ku chowającemu się za
horyzontem słońcu. Liście drzew poruszały się w rytm niewielkiego wietrzyku.
Magnus
przyspieszył kroku. Zaniepokoiło go zachowanie Nephilim. Był zbyt niespokojny,
zbyt gniewny... Był pewien, że coś musiało się kryć za zachowaniem Hindusa i to
najprawdopodobniej było kłamstwo. Aada znał prawdę. Znał ją od samego
początku.
- Czarowniku! - Nastoletni Rishi podbiegł ku
niemu. - Zaczekaj!
Na twarzy
Magnusa wymalowało się zaskoczenie.
- Chodź za mną - powiedział i poszedł w
kierunku domu, jednak nie wszedł do niego jak mężczyźnie się wydawało, że
zrobi, lecz zaczął obchodzić dookoła. Poszedł za nim.
- Musimy być ostrożni - wyszeptał. - Mój ojciec
nie może nas przyłapać. To by oznaczało koniec dla mnie i dla ciebie.
- Dlaczego mi pomagasz? - spytał z
niedowierzaniem.
Niewielu Nephilim było zdolnych do takiego
ryzyka w obronie Podziemnych.
- Bo masz rację. Mój ojciec jej nie ma. -
Podszedł w kierunku drewnianych drzwi. - To boczne wejście. Nikt z niego nie
korzysta. Nie powinni się zorientować. - Wszedł do budynku. I ruszył ku
schodom, które spiralnie skręcały się ku górze.
Szli
przez jeden z długich korytarzy. Ich kroki odbijały się cichym echem. Ściany
były tutaj inne niż w centralnej części budynku - szare i pozbawione ozdób.
Wydawały się puste. Panujący tutaj męski styl był domeną Nephilim. Nagle
skręcili ku jednemu z pomieszczeń. Ciemność przykryła oczy czarownika, jednak
szybko ustąpiła blademu światłu rzucanemu przez kamień spoczywający w
dłoni chłopaka. Druga ręka Rishiego rysowała coś na drzwiach. Zapewne
runę.
- Teraz nikt nas nie usłyszy – rzekł,
skończywszy. - Musimy uratować tego wampira, Magnusie. - Ton, jakim mówił młody
Nephilim, wypełniony był stanowczością.
- W tej kwestii jesteśmy zgodni -
potwierdził. - Masz jakiś plan. - To nie było pytanie.
Chłopak
nerwowo pokiwał głową wyższy i potężniej zbudowany niż ojciec.
- Uwolnimy go. W tym pokoju znajduje się
pełno map Instytutu. Trzymamy je na wszelki wypadek. Budynek jest duży i stary,
sami nie znamy wszystkich jego zakątków - wytłumaczył. - Więc...
Magnus
uśmiechnął się w duchu. Rishi przypominał mu Aleca. Cichy, spokojny, jednak
kiedy musiał potrafił działać w obronie własnych wartości i poglądów.
- Już niedługo do ciebie wrócę, Alexandrze -
pomyślał tęsknie. - Jeszcze tylko kilka dni...
Przynajmniej miał taką nadzieję...
♥♥♥
Nita
pracowała zawsze w ciszy. Śpiewałaby, ale wiedziała, że nie ma takiej
możliwości, gdy rodzina Alvarez znajduje się w pobliżu. Zawieszona myślami
gdzieś pomiędzy filozofią Kierkegaarda i podstawami fizyki kwantowej, z
ogromnym zaangażowaniem czyściła serafickie ostrza leżące w zakamarkach
zbrojowni. Nietknięte od lat, pokryły się kurzem i pajęczynami. Dla prawdziwej
Nocnej Łowczyni była to skaza na honorze.
Dawno
temu nauczyła się konsekwentnie ignorować wszelkie wezwania. Jedna praca na raz
to był limit, na który mogła sobie pozwolić i korzystała z niego nagminnie.
Dlatego nawet nie zajrzała, gdy drzwi otwarły się z hukiem. Nie obchodziło jej,
kto tym razem przybył ją gnębić. Jednak, gdy ta osoba wykonała gest, którego
nie wykonałby nikt z mieszkańców domu, jakim jest wbicie palca w kręgosłup,
odwróciła się, momentalnie przykładając obcemu trzymane ostrze do szyi.
- Czyli to jednak nie były czcze słowa?
Naprawdę zamierzasz poderżnąć mi gardło – zapytał rozbawiony głos.
- Daniel! Co ty tu robisz? – odparła
zszokowana, odkładając nóż na stół.
- Zabieram cię na przechadzkę, ot co. Ani
słowa o obowiązkach. Masz całe życie na czyszczenie Serafickich Noży. A szansę
na wyjście ze mną dzisiaj masz tylko tą jedną – powiedział, ciągnąc ją za rękę
w stronę drzwi. – Do zobaczenia pani Alvarez- Ybarra! Obiecuję odstawić ją całą
i zdrową przed zmrokiem! – rzucił, gdy wychodzili z willi.
W momencie,
w którym wrota zamknęły się za nimi, rzucił się pędem przed siebie.
- Daniel! – krzyknęła za nim Nita
- Biegnij, księżniczko! – odkrzyknął,
odwracając się przez ramię, po czym przyspieszył.
Dziewczyna
roześmiała się. Co ten chłopak znów wymyślił? Chcąc nie chcąc, pobiegła za nim,
śmiejąc się głośno. Dawno nie czuła się taka wolna. Wiatr rozwiewał jej włosy i
podwiewał oliwkowy top. Tenisówki wybijały regularny rytm, uderzając najpierw w
brukowaną drogę, potem zaś w leśną ścieżkę. Nephilim co pewien czas odwracał
głowę i sprawdzał, czy podąża za nim, ale po pewnym czasie, gdy wyrównali tępo
pochwycił ją za rękę i biegli razem.
Zwolnił
tępo, gdy przed nimi wyrosło jezioro. Znajdowało się idealnie pośrodku lasu,
było krystalicznie czyste i przyjemnie odbijało błękit nieba. Zatrzymali się na
jego brzegu, gdzie usiedli na ziemi, żeby pozbyć się zbędnego obuwia, po czym
weszli do wody po kolana. Spacer brzegiem jednak szybko przerodził się w wodną
wojnę, która z kolei skutkowała najpierw utratą równowagi przez Daniela, potem
zaś celowym wrzuceniem Nity w zimą toń.
Gdy
siedzieli ponownie na trawie, śmiejąc się z siebie nawzajem i ociekając wodą, Nephilim
zwrócił się do niej
- Sonju! – powiedział z pełną powagą, za co
otrzymał kuksańca. – Nito Ybarro, czy sprawisz mi ten zaszczyt i pójdziesz ze
mną na jutrzejszy bal Inkwizytora?
- Daniel… - zaczęła – Chciałabym. Nawet nie
wiesz, jak bardzo chciałabym z tobą pójść. Ale…
- Obowiązki. Tak wiem, wiem. Czy jednak nie
mogłabyś mieć tego jednego, jedynego wieczoru dla siebie? – zapytał z nadzieją.
- Nie, jeśli ma tam być moja rodzina –
odparła smutno. Propozycja Daniela poruszyła jej serce. Była pewna - jest w nim
zakochana na zabój. – Tylko cud mógłby sprawić, że się tam pojawię.
♥♥♥
Isabelle
napełniła płuca powietrzem. Zapach Nowego Jorku niczym nie przypominał tego w
Idrysie. Intensywna woń spalin mieszała się ze słodkim niczym miód aromatem
naleśników z budki na końcu ulicy. Mimo wszystko tęskniła za domem... O jakże
chciała znaleźć się w nim z powrotem. Życie za czasów Valentine'a wydawało się
bardziej atrakcyjne niż to teraz. Miała wtedy chłopaka, który ją kochał oraz,
mimo że żyła ze świadomością zdradzającego matkę ojca, wiedziała, iż ten kocha
ją i Aleca... A teraz? Teraz wydawał się kimś obcym. Spełniał wszystkie swoje
ambicje ich kosztem. Miłością darzył jedynie swoje stanowisko oraz ewentualnie
kochankę, jednak ta druga także była wątpliwa.
- Przez ten zapach nabrałam ochoty na
naleśniki - westchnęła idąca koło niej Maia.
Wilkołaczka
zadzwoniła do niej z samego rana, proponując spotkanie. Izzy nie mogła się nie
zgodzić - ewentualna odmowa spowodowałaby zamach na jej życie, które mimo
wszelkich niedogodności lubiła.
- Może byśmy zjadły? - zapytała z
nadzieją.
Iz
spojrzała w stronę źródła rozchodzącej się woni.
- Dlaczego nie? - Wzruszyła ramionami. - Ale
jesteś pewna, że chcesz stać w tamtej kolejce?
- Jakiej ko...? - Na widok długiego łańcucha
ludzi ciemna skóra dziewczyny wydała się bledsza. - Może lepiej pójdźmy do
parku - zaproponowała zamiast tego.
- Okej - zgodziła się Izzy.
Całą
drogę milczała. Podziwiała Nowy Jork dniem - jego wysokie, szklane budynki i
jeżdżące ulicami żółte taksówki. Uszy wyłapywały tak typowe dla tego miasta
dźwięki - trąbienie samochodów, śmiechy dzieci oraz rozmowy przechodniów.
Tęskniła za tym miejscem. Wyjeżdżając zostawili wielka aglomeracje za sobą.
Ojciec nie miał w planach powrotu. Wczorajszego wieczoru była tutaj po raz
pierwszy od kilku miesięcy.
Weszły
na ścieżkę prowadzącą do parku, jednak nie był on w stanie swojej największej
świetności. Ta bywała podczas pory letniej, teraz tą mieli już dawno za sobą.
Był październik. Niezbyt przyjemny pogodowo, lecz jak kolorowy.
- Jak Alec? - spytała nagle Maia.
Isabelle
potrzebowała chwili, aby zorientować się, o czym mówi dziewczyna.
- Nie najlepiej - oznajmiła. - Rozmawiał z
matką. Ona ma plan, jednak oboje nie wiemy jaki. Na razie ma udawać
zgadzającego się na pomysły ojca - westchnęła. - Tylko boję się, że ten może coś
podejrzewać. Wiesz, nagła zmiana zachowania nie jest czymś normalnym, ale mam
nadzieję, że dostrzeże w tym jedynie strach o życie Magnusa. - Dziękowała
losowi za przyjaciółkę. Tylko jej mogła się ze wszystkiego wypowiadać. Była
jeszcze Clary, lecz ta w czasie obecnym była zbyt zafrasowana ślubem i swoimi
problemami. Izzy nie chciała jej dodatkowo stresować.
- Kiedy poznałam waszego ojca, wydawał się
przerażający. Wiesz, o co mi chodzi... Jak to ojcowie, surowy i wymagający, ale
teraz, bez obrazy oczywiście, mam wrażenie, że przeważa w nim jakaś
psychopatyczna część. - Popatrzyła z obawą na Isabelle, jednak ta tylko
uśmiechnęła się blado.
- A myślisz, że ja nie mam takiego wrażenia?
- Wzruszyła ramionami. - Może jest to spowodowane wysokim stanowiskiem, a może
to kryzys wieku średniego, jednak nic nie daje mu prawa do takiego postępowania
- powiedziała twardo.
- Z grzeczności nie zaprzeczę -
zreasumowała Wilczyca. - Więc... - Nie dane jej było dokończyć myśli.
- Maia! - Naprzeciw wybiegł im Luke.
Jego kędzierzawa czupryna powiewała z wiatrem, a okulary zsunęły się ku samemu
czubkowi nosa. Wydawał się wyraźnie zdenerwowany. Zwykle spokojna twarz kipiała
złością.
- Luke? - zapytała zaskoczona Wilczyca.
- Co się stało?
- Robert - powiedział, spoglądając na
Izzy zmieszany. - Przepraszam cię, Isabelle, jednak twój ojciec przekracza
wszelkie granice. Wczoraj, kiedy cię nie było, wrobił Bata w zabójstwo. - Tym
razem zwrócił się w stronę drugiej dziewczyny. - Był wtedy ze mną. Chciałem być
świadkiem w sprawie, ale uważają, że próbuję bronić jednego ze swoich. Stado
jest zdenerwowane. Musisz mi pomóc.
Serce
młodej Nephilim zabiło szybciej. Czy jej ojciec naprawdę posunąłby się do
czegoś takiego? Jej umysł próbował to odrzucić, aczkolwiek ostatnie wydarzenia
mówiły same za siebie. Robert oszalał.
- Mogę pójść z wami? - zapytała. - Jeżeli
mogę pomóc w jakiejkolwiek kwestii, chcę to zrobić.
Luke
wpatrzył się w nią że współczuciem.
- Isabelle, nie możesz... Wiem, że czyny
twojego ojca nie są twoimi, lecz stado nie zareagowałoby entuzjastycznie na
pojawienie się z nami córki Inkwizytora- skwitował.
Izzy wiedziała, o co mu chodzi. Sama by tak
postąpiła.
- Ale kiedy tylko będzie potrzebna pomoc,
obiecuję, że wezmę pod uwagę twoją kandydaturę. - Uśmiechnął się i po ojcowsku
poklepał ją po ramieniu. - Musimy iść - zwrócił się w stronę Mai.
♥♥♥
Magnus
stał koło muru odgradzającego go od hinduskiego Instytutu. Błękitnoczarne niebo
pokryte było jedynie pojedynczymi chmurkami. Spojrzał na zegarek, którego
brokatowe wskazówki mieniły się w świetle rzucanym przez miliony jasnych
gwiazd. Druga trzydzieści jeden... Czy Rishi się spóźniał? A może młody Bhaduri
działa tak naprawdę pod rozkazami ojca? Wątpliwości zaczęły brać nad nim
górę. Nie wiedział, co robić... Jeżeli druga koncepcja okaże się prawdziwa,
zostanie osądzony o zdradę. Druga trzydzieści pięć... Gdzie ten Nephilim?
Cholera jasna! Jeszcze chwila. Poczeka. Nie... Druga czterdzieści... Nie może
czekać. Za długo to trwa. Rozejrzawszy się, zaczął iść w stronę centrum
miasta.
- Czarowniku! - usłyszał głos, jednak zbyt
lekki, aby mógłby być tym wydawanym przez dorosłych mężczyzn.
Odwrócił
się. Rishi Bhaduri.
- Niech cię szlag trafi! - szepnął głośno
Magnus. - Co tak długo?
- Musiałem przedrzeć się przez korytarz koło
sypialni rodziców. Nie było to łatwe. - Jego twarz przybrała zbolałego
wyrazu.
Czarownik prychnął.
- Nie mogłeś nałożyć na siebie run?
- Zrobiłem to, ale na korytarze nałożone są
dodatkowe środki ochronne. W końcu w piwnicach trzymamy wampira - wytłumaczył.
Magnus
westchnął. Przezorność Nephilim była naprawdę zadziwiająca.
- W takim razie możemy już iść i mieć to za
sobą?
Grdyka
młodego Nocnego Łowcy poruszyła się. Pokiwał głową.
- Tamtędy - powiedział, po czym pobiegł we
wskazany przez siebie kierunek.
Magnus
zrobił to samo.
Ogród
pachniał słodką wonią różnych gatunków kwiatów, jednak nie można było
powiedzieć tego o pomieszczeniu, do którego się udali. Ukryte było ono za
drewnianymi schodami w tylnej części domu. Rishi podszedł do metalowej półki,
stojącej w rogu pokoju. Leżały na niej próbki z jakimiś chemikaliami.
- Co to za płyny? - zapytał
zaciekawiony.
Chłopak
spojrzał na niego. Minę miał jakby smutniejszą.
- Trutki na Podziemnych - odpowiedział.
- Po co wam...? - Jednak znał odpowiedź na
niedokończone pytanie.
- Kiedy któreś z was złamie Przymierze... Po
prostu tak łatwiej was zabić. Nie trzeba się męczyć. Wstrzykuje się je w wasze
żyły. To jest na wampiry. - Wskazał na probówkę z żółtą cieczą.- Jeżeli nie
chcemy, aby mój ojciec użył tego na twoim przyjacielu, musimy się pospieszyć.
Niczym
Magnus zdążył zaprotestować, że to wcale nie jest jego przyjaciel, półka
zaczęła się obracać, otwierając przejście.
- To najszybsza droga od tej strony budynku -
poinformował go Nephilim. - A zarazem możemy być pewni, że nikt nas nie
nakryje.
Magnus
ruszył ku otworowi w ścianie.
- Pospieszmy się - powiedział.
Szli
ciemnym przejściem. Zapach stęchlizny był nie do wytrzymania. Co dziwne, mimo
tego, że na zewnątrz panowała wysoka temperatura, tutaj zrównała się ona z
dziesięcioma stopniami Celsjusza. Skręcili w lewo i zeszli po kamiennych
schodach. Piwnice musiały być najstarszą i nigdy nie odnawianą częścią
Instytutu. Roiło się tutaj od pajęczyn oraz kurzu. Kiedy minęli kolejne
skrzyżowanie korytarzy, Magnus poczuł, że zna to miejsce. I rzeczywiście tak
było. Kilka metrów dalej znajdowała się cela Vlada.
- Chodźmy! - Pobiegł w tamtą stronę. Jego
kroki rozległy się echem.
Rishi
otworzył stalowe drzwi. Czarownik nie miał czasu, ani ochoty pytać skąd wziął
klucz. Ukazał im się przygnębiający
obraz. Wampir była skraju wytrzymałości fizycznej. Przymrużone niebieskie oczy
wpatrywały się w nich zmęczenie.
- Jednak ci się udało, Bane... - wychrypiał,
po czym zaczął się krztusić.
- Co mu jest? - Rishi wydawał się być
przerażony tym widokiem.
Magnus
zrobił niezadowoloną minę.
- Nie karmili go. Potrzebuje krwi - rzekł.
Jeśli wampir nie da rady iść o własnych siłach, nie mają szans na
ucieczkę.
- Mogę mu pomóc. Może napić się mojej. -
Chłopak najwyraźniej czytał w jego myślach.
- Nie... Nie, dam radę. - Vlad był wyraźnie
osłabiony, jednak Magnus podjął już decyzję.
- Jesteś pewien? - upewnił się.
Młody
Nephilim powoli kiwnął głową i podszedł ku wampirowi. Zmieszany Vlad początkowo
nie widział, co robić, lecz pochwali wyciągnął dłonie i ujął kark chłopaka, po
czym zatopił zęby w jego ciemnej skórze. Czarownik odczekał chwilę.
- Wystarczy - powiedział.
Wampir
puścił chłopaka. Z jego ust popłynęła strużka krwi.
- Dziękuję. - Głos miał już silniejszy.
Rishi
wyjął serafickie ostrze, a następnie przeciął nimi kajdany mężczyzny. Rozległ
się potężny ryk. Popatrzyli się na siebie zaskoczeni. Najwyraźniej rozkucie
Dziecka Nocy uruchomiło alarm.
- Zatrzymam ich - powiedział Nephilim. - Ty
otwórz bramę i uciekajcie.
- Ale twój ojciec... - zaczął Magnus.
- Nic mi nie będzie. Musicie uciekać... Jak
wyjdę otwórz bramę i uciekajcie! - wykrzyczał, kiedy alarm rozległ się
ponownie. Chłopak najwyraźniej był pewien swoich słów.
Czarownik
przypatrzył się mu badawczo. Czy będzie miał późnej wyrzuty sumienia? Nie było
czasu się nad tym teraz jednak zastanawiać.
- Dobrze - zgodził się.
Nocny Łowca wybiegł z pomieszczenia. Magnus
zamknął oczy i uniósł przed siebie ręce. Z jego palców powoli zaczęły wyłaniać
się fioletowe iskry, a zaraz potem całe jego dłonie pokrywało światło o tym
samym lawendowym kolorze. Otworzył przejście. Z korytarza rozległ się mrożący
krew w żyłach krzyk. Czarownik spojrzał na Vlada. Ruchem głowy nakazał mu przejście
przez bramę. Wydawał się spokojny, jednak jego serce biło jak oszalałe. Nabrał
powietrza w płuca. Jeżeli chłopakowi coś się stało, tylko on może czuć się
winny. Przełknął zalegającą mu w ustach ślinę jakby czyn ten miał jego
uśmierzyć strach, a następnie wszedł w portal.
- Magnusie Bane! Jesteś oskarżony o zdradę!
Nie ukryjesz się! - usłyszał znikając głos Aady.
Doszła wczoraj korekta? Tak pytam, bo nie widzę odzewu.
OdpowiedzUsuńTak, tak :D przepraszam za nieodpisanie, ale robiłam to późno i jakimś cudem zapomniałam :( tak czy inaczej: bardzo, bardzo dziękuję <3
UsuńBardzo ciekawy rozdział.
OdpowiedzUsuńTeraz wyjaśnia się, dlaczego Robert jest taki szalony. Jakby nie inaczej, Valentine znów sieje postrach! I aż przeraża mnie fakt, że Robert został tak opętany, że wyjdzie z tego cało i zdrowo :(
Mam nadzieję, że plan Maryse wypali, bo nie wiem na jak długo Alec będzie udawał, że Magnus się dla niego nie liczy. Nie wiem, na ile zdoła wytrzymać, skoro dowiedział się, że Czarownik jest w niebezpieczeństwie.
Oczywiście perspektywa Magnusa w Indiach najbardziej mi się spodobała z tego rozdziału. Dużo się działo i w ogóle... czytając o tym, że Nocni Łowce w Indiach jedzą wołowinę, to przypomniały mi się słowa z serialu "The Big Bang Theory", gdzie hindus martwił się, że odeślą go do Indii - trzymając hamburgera w ręku, powiedział: "Och, jak ja będę za tym tęsknił." xD
Ale wracając:
Mam nadzieję, że Rishi nie będzie miał kłopotów, przez to, że pomógł w ucieczce więźnia. Taki dobry z niego chłopak :)
I Magnus poszukiwany! Ach, ile się dzieje ;)
Pozdrawiam serdecznie :*
Epizod Indyjski to jeden z moich ulubionych :D Będzie się działo jeszcze więcej, mogę cie zapewnić. Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam :)
UsuńZostałeś/aś nominowana do LBA!!!
OdpowiedzUsuńWięcej informacji na http://dont-be-scared-shadowhunters.blogspot.com/2016/05/lba.html
Hej,
OdpowiedzUsuńno i wyjaśniło się czemu Robert jest właśnie taki, oby plan Maysy się powiódł...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia