Nita upadła na ziemię, mocno uderzając plecami o posadzkę.
Zaraz jednak odbiła się nogami i wróciła do pozycji pionowej. Tam czekał na nią
kolejny prawy sierpowy, tym razem jednak uniknęła ciosu.
Stała w rozkroku na wpół zgiętych nogach z wyciągniętą
gardą. Miała na sobie cienki czerwony T- shirt na ramiączkach i opięte czarne
spodnie. Jej stopy były bose, co pozwalało jej na zwinniejsze ruchy, chociaż
kopnięcia traciły na sile. Na dłoniach znajdowały się rękawiczki z utwardzanej
skóry.
Gdy udało się jej sparować uderzenie, przystąpiła do ataku. Musiała
wykorzystać okazję. Jej przeciwnik wyprostował się nadto, tak że łatwiej będzie
wytrącić do z równowagi. Wybrała idealnie punkt tuż pod kolanem, następnie
błyskawicznie uderzyła. Tak jak zaplanowała przeciwnik skulił się z bólu upadając
na kolano. Wystarczył jeden błyskawiczny cios między łopatkami, by padł na
ziemię.
Wyprostowała się tryumfując. Oddychała płytko, wyraźnie
zmęczona. Jej twarz zdobiły krople potu i wyraźny rumieniec. Uśmiechnęła się
spoglądając na leżącego.
- Wygrałaś. Znowu. Ale czy kiedykolwiek miałem z tobą szanse? - odparł
Antonio powoli podnosząc się z ziemi. Jego twarz wykrzywiał uśmiech i duma. -
Moja mała hija rozkłada swojego ojca na łopatki... Przynajmniej jestem
pewien, że nie pozwolisz nigdy się skrzywdzić jakiemuś idiocie - dodał śmiejąc
się.
- Miałeś ze mną szanse, zanim zaczęłam trening - odparła z udawaną
powagą. - A co do faceta nie musisz się bać, nigdy nie interesował mnie hiszpański
casanova.
Antonio zbliżył się do córki, objął ją ramieniem i
pocałował w czoło. Nita popatrzyła na jego twarz, skupiając wzrok na tych
samych rysach, które widziała u samej siebie. Oprócz ciemnej karnacji
odziedziczyła po nim pełne usta i wydatne kości policzkowe.
Jej ojciec był szalenie przystojnym mężczyzną, nawet gdy
przekroczył czterdziestkę. Wszystkie koleżanki, które kiedykolwiek poznały
Antonio, od razu zaczynały do niego wzdychać. Zawsze odwiedzały ją wystrojone,
uczesane, z czasem i wymalowane. Co dziwne, on kompletnie nie zwracał na nie
uwagi, nadal trwając przy Andorze, czego Nita nie mogła pojąć.
Tak jak przypuszczała kobieta okazała się władcza, wredna,
perfidna, zadufana w sobie i nieżyczliwa dla wszystkiego co żyje, a nie jest w
stanie wykorzystać tego do własnych celów. Nigdy nie traktowała dziewczyny jak
córki, nawet po upływie dziesięciu lat. Zawsze istniały tylko jej aniołki i ten
półwilkołak, którym musi się zajmować.
Podobnie traktowała ją Gracia, młodsza z sióstr. Valencia
okazywała momentami pewien rodzaj stonowanej sympatii. Dziękowała za pomoc,
uśmiechała się gdy Nita powiedziała coś zabawnego.
Gdy miała wyplątać się z ramion ojca poczuła, że nie jest
w stanie utrzymać równowagi. Kompletnie zaskoczona siedziała przez kilka sekund
mrugając w konfuzji. Nagle zobaczyła odchodzącego Antonio, który rzucił jej
przez ramię swój "Czarujący Uśmiech nr 4".
- Remis! - krzyknął wyraźnie zadowolony z siebie.
Dziewczyna odbiła się pospiesznie z posadzki i dobiegła do
idącego w kierunku salonu ojca. Szli ramię w ramię, w milczeniu, jednak
uśmiechnięci i szczęśliwi.
Promienie popołudniowego słońca, które stopniowo zbliżało
swą tarczę ku horyzontowi przechodziły przez witraże w oknach barcelońskiego
Instytutu. Już kilka stuleci wcześniej zachwyceni pięknym widokiem przodkowie
rodu Ybarra pozostawili ten krótki odcinek korytarza nieumeblowanym, tak że
nawet obecnie jedyną jego ozdobą była feeria kolorów. Róż, zieleń, żółć, błękit
i wiele innych barw tworzyły iście bajkową atmosferę.
Ciszę i harmonię tej chwili przerwał odgłos otwieranych
drzwi Instytutu. Nita posłała ojcu pytające spojrzenie, ten jednak wzruszył
ramionami, nie znając odpowiedzi. Gdy oboje dotarli na miejsce ujrzeli Andorę
rozmawiającą z tajemniczymi zakapturzonymi postaciami
Kobieta miała zdziwioną minę, również nie spodziewała się
odwiedzin tego dnia. Ubrana była w czarną suknię za kolano, włosy związała w
koka. Cztery postacie miały na sobie czerwone peleryny z kapturami, które
zakrywały ich twarze. Gdy tylko zobaczyli wchodzących zwrócili się w ich
stronę.
Nita poczuła, że coś dotyka jej ramienia. Była to dłoń
Antonio, który patrzył na nią stanowczym wzrokiem. Jego twarz wyrażała
zdeterminowanie i gotowość do działania.
- Uciekaj - powiedział krótko, po czym spojrzał na Andorę. - Zabierz je
stąd.
Nita widziała kilka następnych sekund jakby w zwolnionym
tempie. Najpierw przybysze równocześnie dobyli serafickich ostrzy, stopniowo
zbliżając się w ich stronę. Potem Andora zaatakowała jednego z nich od tyłu i
ogłuszywszy odebrała mu broń. Jednak w tym momencie drzwi Instytutu zostały
wyrwane z zawiasów, a do środka wbiegł tłum kolejnych czerwonych postaci.
Macocha odwróciła głowę, po czym z przerażonym wzrokiem ruszyła w stronę Nity.
Antonio był w trakcie walki z dwoma przybyszami, tamci jednak ustępowali mu
umiejętnościami. Kolejny próbował wyprowadzić cios w stronę dziewczyny, ale ta
błyskawicznie go unieszkodliwiła. W powietrzu zabłyszczało ostrze, przelatując
nad głowami nieznajomych i trafiając prosto w ręce Antonio, który
natychmiastowo wykorzystał je w walce.
W sekundę później Nita poczuła, że coś szarpie jej ramię i
zmusza do podążenia wzdłuż opuszczonego korytarza. Z początku chciała
protestować, ruszyć do walki i pomóc ojcu, jednak siła która wydarła ją z pola
walki okazała się zbyt mocna. Odwróciła się i ujrzała twarz Andory, która
spojrzeniem nakazała jej podążać za sobą. Biegły szybko, do utraty tchu.
Serce Nephilim waliło jak szalone. Słyszała je równie
wyraźnie jak swoje bose stopy i obcasy macochy, uderzające o kamienną posadzkę.
Skręciły w stronę dawnych drzwi dla służby, za którymi znajdowały się nie
używane schody. Były one odpowiednio ukryte, tak że pościg, który ruszył by je
schwytać musiał zgubić trop.
- Idź po Val! - rzuciła zdyszana Andora, gdy wbiegały na górę.
Nita posłusznie skręciła w lewo, macocha z kolei podążyła
w drugą stronę. Z trzaskiem otwarła drzwi do pokoju starszej siostry. Czego się
nie spodziewała, zastała ją ubraną częściowo w strój bojowy, z dwoma nożami w
ręku. Jej mina przez sekundę wskazywała na gotowość do walki, jednak zaraz
zmieniła się w zdziwienie.
- Nita...
- Musimy uciekać - rzuciła krótko Łowczyni. - Zaatakowano Instytut.
- A co z matką i ojcem? - zapytała niepewnie dziewczyna.
- Kazał nam uciekać. Jestem pewna, że da radę. Musimy uciekać i
sprowadzić posiłki. Szybko. - powiedziała odwracając się Ybarra.
Valencia natychmiast doskoczyła do niej i razem ruszyły na
spotkanie z Gracią i Andorą. Młodsza z sióstr nie była równie gotowa co
starsza, ubrana w Przyziemny sposób i pozbawiona broni. Cała czwórka pod
przewodnictwem Andory ruszyła najpierw schodami w dół, potem zaś nadal
przejściem dla służby w stronę Bramy. Znajdowała się ona nieopodal sali
treningowej, co znaczyło, że przez krótki odcinek będą wystawione na atak
obcych.
- Valencia, ostrza. Pójdę przodem, za mną Gracia, potem ty i na końcu
Nita - powiedziała opierając się ściany i próbując dosłyszeć co działo się po
drugiej stronie. - Weź jedno, oprócz mnie ty wiesz jak prawidłowo się nimi
posługiwać - dodała, podając pasierbicy nóż.
Możliwie jak najciszej ale też z wielką szybkością
otwarła drzwi i wyszła na zewnątrz. Za nią ruszyły natychmiastowo siostry. Nita
odczekała krótką chwilę i dopiero wtedy porzuciła kryjówkę. Korytarz okazał się
być pusty, jednak dało się słyszeć kroki rozchodzące się po całym Instytucie.
To musiało oznaczać jedną z dwóch rzeczy: jej ojciec został zabity lub pojmany.
Błagała w myślach Razjela, żeby okazało się to drugą ewentualnością.
Kroczyła pewnie, z gracją i skupieniem. Runy wyciszały
wszystkie stawiane kroki. Widziała jak macocha otwiera drzwi do sąsiedniego
pokoju a następnie każe tam wejść swym córkom. Z ruchu warg wyczytała, że
przekazuje starszej z nich aby wyznaczyła drogę do Idrysu. Następnie szybko
objęła obie i ruchem głowy wskazała na mieniący się na fioletowo portal.
W chwili w której Nita dotarła pod dębowe drzwi Valencia
przekroczyła Bramę. Krok za nią postąpiła Gracia. Andora posłała dziewczynie
skinięcie głową, po czym ruszyła za córkami, wciąż pewnie trzymając ostrze. Gdy
Nita została sama rozejrzała się po korytarzu, nagle jej ucho wyłapało kroki
zbliżające się od prawej strony. Cień czerwonych płaszczy błysnął w kącie. Po
twarzy dziewczyny spłynęła pojedyncza łza.
- Przepraszam, tato - powiedziała, po czym przekroczyła fioletową
barierę, opuszczając barceloński Instytut.
♥♥♥
Mrok ogarniał salę wypełnioną postaciami w czerwonych
pelerynach. Magniczne kamienie świeciły słabo, wydobywając z siebie krwawą,
szkarłatną poświatę. Powietrze było ciężkie, gorące i dławiące. Zewsząd
dochodziły nerwowe szepty członków Kręgu. Jeden z głosów wybijał się ponad
inne. Brzmiał skrzecząco i nienaturalnie, jego przesłodzony ton wzbudzał w
Danielu odrazę, podobnie z resztą jak cała postać Agathy Paisalay. Komplementy
wypowiedziane w jego kierunku starannie ignorował, potakując jedynie
sporadycznie głową. Nie był w stanie rozpoznać słów których używała, wszystkie
zlewały się w nieskładny bełkot. Wybawieniem dla niego okazało się pojawienie
Beatrice, która swą osobą zapowiadała nadejście Inkwizytora.
Strumień szeptów momentalnie przemienił się w absolutną
ciszę. Twarze wszystkich przybrały wyraz nerwowego napięcia, połączonego z
niemym respektem. Tylko Agatha uśmiechała się szeroko z uwielbieniem w ciemnych
oczach.
Valentine wkroczył pewnie, wraz z towarzyszącą mu wiecznie
mroczną aurą. Nieskończony chłód i świadomość trymufu potęgowały wrażenie,
które wywarł na wszystkich zgromadzonych. Przybył jako zwycięzca, zdobywca, to
właśnie mówiło jego spojrzenie. Czarne przeszywające duszę tęczówki zastępowały
ciemnoniebieskie spojrzenie Roberta Lightwooda.
Zasiadłszy na szczycie stołu gestem nakazał
współtowarzyszom uczynienie tego samego.
- Według złożonych raportów bal okazał się pełnym sukcesem - Głos
zabrała Beatrice przemawiając mechanicznie - Za sprawą Andory Alvarez oraz
Daniela McAvoy'a obiekt...
Nephilim nie słuchał dalej. Był wściekły. Na Beatrice za
nazwanie Nity obiektem, na Valentine'a i Krąg którzy tak ją traktowali, ale
przede wszystkim był wściekły na siebie. Za to, że siedział pośród nich
spiskując przeciwko dziewczynie, którą kocha, za to, że pomagał w wypełnieniu
tego potwornego planu, za to, że za jego sprawą Morgenstern miał pretekst do
wykorzystania dziewczyny. Gdyby wyznał jej prawdę wtedy, nad jeziorem, zamiast
żyć mrzonką o balu, piękną iluzją romantycznego wieczoru, który należał tylko
do nich.
Teraz było za późno. Inkwizytor dostał potwierdzenie. Nita
była tą której szukał.
"Danielu McAvoy - pomyślał z goryczą - Jesteś kłamcą,
oszustem i zdrajcą". W jego umyśle z wyjątkiem własnego głosu ten wyrok
wydał na niego słodki głos Nity.
Gdy Beatrice skończyła podawać wnioski z otrzymanych przez
nią raportów w sali zapadła cisza. Wszyscy spojrzeli w stronę Inkwizytora,
którego twarz wykrzywiona była w sarkastycznym uśmiechu.
Niedbałym ruchem ręki sięgnął do kieszeni marynarki, po
czym jakby od niechcenia rzucił na stół kawałek papieru. Otwierając kopertę
spojrzał kolejno na Agathę, Daniela, Andorę i Beatrice, zatrzymując się
najdłużej na swojej kobiecie. Jego palce celowo przeciągały kolejne ruchy.
Wreszcie oparł się łokciami o blat i złożywszy ręce przemówił
- Czarownik uciekł. - Wszyscy obecni głośno wciągnęli powietrze. Serce
Daniela zaczęło bić jak oszalałe. Magnus Bane był ważnym elementem planu
Inkwizytora. Tego samego planu za którego realizację był bezpośrednio
odpowiedzialny, podobnie jak kobiety na które wcześniej patrzył Valentine.
Widok przerażonej twarzy Agathy był bezcenny. Jej mina przypominała postaci z
obrazów Edvarda Muncha. Andora przybrała wyraz niezłomnej skały. Beatrice,
która ze względu na swoją funkcję pozostała drugą najważniejszą osobą jedynie
zmarszczyła czoło. Jej wzrok zdawał się pytać w którym momencie ma zacząć śmiać
się z tego dowcipu. - Dzisiejszego ranka dotarł do mnie list od rodziny
Bhradurich. Według Aadesha stało się to w przeddzień balu. Uwolnił wampira i
obaj opuścili Indie. Trop za nim urywa się w mieszkaniu na Brooklynie. Nie jest
wiadome gdzie obecnie przebywa.
- Był w Idrysie - przerwała mu Andora. Brzmiała stanowczo i zdeterminowanie.
- W ogrodzie odnalazłam ślady magicznej aktywności. Musiał pojawić się po tym
jak z córkami udałam się na bal, zostawiając pasierbicę samą.
Daniel był w konsternacji. Po co czarownik pojawił się w
Alicante? Czyżby ukrywał się w najmniej spodziewanym miejscu? Ktoś musiałby mu
pomóc. Modlił się żeby jego przypuszczenia co do Nity się nie sprawdziły.
- Dimitry i Johanna, waszym zadaniem będzie go odnaleźć - Valentine
zwrócił się do pary siedzącej naprzeciw Andory. - Nie zależy mi na wampirze,
chociaż może on wam zdradzić gdzie ukrywa się Bane. Tak długo jak Alexander
pozostanie pod moją opieką możemy mieć pewność, że nie utrudni on realizacji
"Dziedzictwa". Andora i Daniel, musicie przypilnować żeby nie
kontaktował się z Nitą. Gotowa jest jeszcze powiedzieć chłopcu, że jego
czarownik nie jest już moim więźniem. Zamierzam zaczekać kilka dni z
przekazaniem im informacji o zaślubinach. Wolę zachować pozór, że to nie była
zaplanowana z góry decyzja. - Skinął głową w geście posłuszeństwa. Ma zaledwie
kilka dni, żeby wyjawić dziewczynie prawdę i spróbować ją ochronić. Zrobi dla
niej wszystko. - Beatrice, twoje zadanie pozostaje niezmienione. Staraj się
odciągnąć Isabelle od brata. Jej niewiedza jest bezcenna.
♥♥♥
Biblioteka Instytutu była jedną z jego zalet. Wypełniona
półkami że starymi księgami, zachwycała oczy. Magnus Bane siedział w
ciemnozielonym fotelu ukrytym gdzieś w kącie. Koło niego stał mały stolik, a na
nim zaświecona lampa. Lubił spokój. Budynek wręcz nim emanował, jednak to
pomieszczenie w stało się jego ośrodkiem. Biblioteka była tutejszą
nirwaną czarownika, miejscem wyzwolenia od bólu i cierpienia. Zapach starych
stronnic wypełniał wymagający się w nim nihilizm. Tylko tutaj, tkwiąc z własnym
"ja" nie czuł pustki. Nie miał pojęcia czy jeszcze kiedykolwiek
będzie z Aleciem, ale wiedział jedno: postara się o to walczyć z całych swoich
sił. Teraz jednak nie mógł zrobić nic. Siedział uwięziony w czterech ścianach,
nie mogąc wystawić nogi poza próg. Instytut posiadał jedną fantastyczną właściwość
- nikt nie mógł go tutaj znaleźć. Jeżeli postanowiłby wyjść, naraziłby się na
schywatanie, a to oznaczałoby śmierć. W ten sposób tylko pogorszyłvy
sytuację. Musiał cierpliwie czekać.
Aby nie okazać się bezużytecznym, przeszukiwał stare
księgi należące do Instytutu. Tylko tak mógł pomóc Starał się znaleźć
coś, co mogłoby wytłumaczyć dziwne zachowanie Roberta Lightwooda, jednak dalej
tkwił na tym samym etapie wiedzy. Tym początkowym etapie, w którym posiadał
żadnej pożądanej wiedzy. Maryse była na jakimś tropie, ale na razie nie chciała
nic zdradzać. Mówiła, że powie tylko kiedy będzie stuprocentowo pewna. Niestety
wzmagało to jego strach. Jeśli matka Aleca nie chciała o tym mówić przedwcześnie,
tajemnica Roberta musi być czymś naprawdę przerażającym.
- Magnusie...
Jakby na zawołanie kobieta zjawiła się w bibliotece. Miała
na sobie piękną żakardową sukienkę, która kolorem przypominała nocne niebo, a
jej włosy tradycyjnie spięte były w ciasny kok z tyłu głowy. Niebieskie oczy
wpatrywały się w niego z czymś na rodzaj troski. Alexander był do niej taki
podobny. Kiedy Magnus wpatrywał się w Maryse, jego serce bolało jeszcze
bardziej. W takich sytuacjach nawet aura otaczająca bibliotekę w niczym mu nie
pomagała.
- Wyjeżdżam do Idrysu - powiedziała spokojnie. - Postaram się czegoś
dowiedzieć. Jak wiesz mam pewne przypuszczenia, ale miejmy nadzieję, że nie
okażą się prawdziwe.
Czarownik spojrzał na nią spod przypruszonych brokatem
powiek. Nawet on nie dodawał mu zwyczajowego blasku.
- Jeżeli się uda sprowadzę Alexandra do Instytutu. - Na jej twarzy
wykwitł pocieszający uśmiech. - On wie, dlaczego tak martwię się o Roberta i
może zdobył jakieś ważne dla nas informacje. Poza tym będziecie mogli spędzić
trochę czasu ze sobą - kontynuowała. - Potrzebujecie tego. Widzę jak bardzo ci
go brakuje. - Dłoń Maryse znalazła się na jego ramieniu.
- Dziękęję - powiedział słabo. - Nie wiem jak zamierzasz to zrobić, ale
wierzę, że ci się uda.
- Znalazłeś coś? - spytała, zmieniając temat. - W księgach...
Magnus zmarszczył brwi, próbując się skupić. Od kilku
minut dekoncentrowała go latająca po pomieszczeniu mucha. Nie lubił owadów. Co
gorsza ten był wyjątkowo irytujący.
Pokręcił głową.
- Nie - oznajmił. - Jest to ciężkie. Szczególnie, że nie chcesz
powiedzieć, czego dokładnie mam szukać. - Jego głos zabrzmiał lekko
oskarżycielskim tonem.
- To ty uparłeś się, żeby spędzać do cały czas - upomniała go. -
Poszukaj na tamtych półkach - westchnęła i wskazała miejsce przed sobą. -
Najlepiej o zamianach ciałami albo rzadkich runach - powiedziała.
Magnus popatrzył na nią zdziwiony. Dopiero po kilku
sekundach dotarło do niego, że kobieta mówi poważnie.
- Maryse... Masz na myśli, że Robert... Że Robert nie jest Robertem?
- Jak mówiłam to tylko przypuszczenia - sprecyzowała. Jej usta
zaciśnięte były w wąską kreskę, a niebieskie oczy wpatrywały się w niego z
bólem.
- Ale kto mógłby chcieć jego ciała? Po co? - Zdawał sobie sprawę, że
drugie z zadanych pytań jest bezsensowne. Robert Lightwood był Inkwizytorem.
Wielu zrobiłoby wszystko, aby móc mieć takie wpływy w Clave jak on.
- Obecnie i tak wiesz za wiele. Nie mogę Ci powiedzieć, dopóki nie będę
pewna. Wybacz, ale to zbyt poważna sprawa - powiedziała.
- Jeżeli jest tak poważna, powinienem wiedzieć o co chodzi. Jestem
czarownikiem. Znam się na magii - przypomniał jej. - Może mógłbym coś
wymyślić...
- Nie - przerwała mu kobieta. - Jeszcze nie czas. Nie możemy działać
pochopnie - powiedziała. - Muszę już iść. - Uśmiechnęła się do niego.
- Żegnaj Maryse - westchnął, patrząc na odchodzącą kobietę, aż ta
zniknęła za grubymi drzwiami biblioteki.
♥♥♥
Dopiero odgłos upadającego serafickiego ostrza był w
stanie otrzeźwić Nitę. Dziewczyna klęczała nieruchomo, z trudem wdychając
powietrze. Wokół niej panowała cisza. Jedynie wiatr smętnie targał konary
drzewa wprawiając w ruch liście, które wygrywały mroczny requiem.
Jej oczy przesłonięte były gorącymi łzami, które co chwile wylewały się
na policzki. Pozostawała nieruchoma i nieświadoma jak w transie. Gdy jednak jej
ukochany nóż Ranar rozdarł otoczkę ciszy panującą wokół zaczęła wracać do
zmysłów. Przez jej głowę przetoczyły się wydarzenia dzisiejszego dnia.
Gdy tylko ogłoszono, że Instytut w Dreźnie został zaatakowany
przez armię Jonathana Morgensterna od razu zgłosiła się do pomocy. Nie zważając
na protesty macochy, zabrała rynsztunek z willi Ybarrów, która od kilku tygodni
stanowiła jej dom i wyruszyła wraz z resztą Nephilim. Brama przeniosła
kilkudziesięciu Nocnych Łowców na obrzeża miasta, skąd błyskawicznie trafili do
Instytutu.
Z początku brała czynny udział w walce, z uporem pokonując
kolejnych przeciwników. Wiedziała, że Nocni Łowcy nie postępują w ten sposób,
że to co robi może doprowadzić do jej zguby, że wkrótce przekroczy granicę i
stanie się nie lepsza od Wyklętych, ale nie mogła się powstrzymać. Walczyła
okrutnie. Żądna krwi nie bała się zabijać. Każdy pokonany był jej osobistym
zwycięstwem, jej prywatną zemstą. Każdy przeciwnik miał twarz jej oprawców,
tych samych którzy odebrali jej ojca, wygnali ją z domu i w ciągu jednego
popołudnia zniszczyli całe jej dotychczasowe życie.
Świat wokół niej nie istniał. Nie istnieli przybyli wraz z nią Nocni
Łowcy. Nie istniał Instytut i Clave. Nie istniało Alicante, macocha i
przyrodnie siostry. Nie istniała przyszłość. Nie istniały rany, które odniosła.
Nie istniał ból z krwawiących nacięć. Nie obchodziło jej czy tego dnia zginie.
Liczyła się tylko zemsta.
Gdy wyrwała Ranara z piersi kolejnego Mrocznego i odwróciła
się by odnaleźć następnego, który będzie na tyle odważny lub na tyle głupi by
się z nią zmierzyć ujrzała grupę ubranych w szkarłat postaci, wychodzących zza
rogu. Jeden z nich natarł na dziewczynę, ta jednak pokonała go kilkoma
skutecznymi pchnięciami i unikami. Kosmyk włosów zlepionych od potu i krwi
opadł na jej czoło gdy ruszyła w kierunku kolejnej zakapturzonej postaci.
Ta jednak wyjątkowo nie próbowała jej pokonać w otwartej walce.
Wykonując zręczne uniki i parując kolejne ciosy dotarła do schodów po których
ruszyła biegiem. Nita nie oglądając się ruszyła w pościg. Czerwona peleryna,
która skrywała postać falowała zdecydowanie zbyt daleko by mogła przeprowadzić
atak. Na jej nieszczęście jej przeciwnik okazał się wyjątkowo szybki.
Nephilim udało się zmusić go do walki dopiero w połowie opustoszałego
korytarza. Jej przeciwnik głównie parował ciosy zadawane przez Nitę. Gdy jednak
przechodził do ofensywy trafiał wyjątkowo skutecznie, tak że ramię dziewczyny
przecięła długa szrama z której intensywnie płynęła krew. Przez krótką chwilę
nieuwagi spowodowaną bólem, który nagle dotarł do jej świadomości straciła
równowagę i upadła, a zakapturzona postać wbiegła do najbliższego pokoju.
Nita natychmiast opamiętała się i dopadłszy drzwi wpadła
do pomieszczenia. Oprócz jej przeciwnika w pokoju znajdowała się błyszcząca w
odcieniu intensywnego fioletu Brama. Postać zaczęła stąpać powoli w kierunku
dziewczyny, po to by z zaskoczenia dopaść ją z serafickim ostrzem w dłoni.
Wykonawszy szybki unik przystąpiła do ataku. Walka była
wyrównana. Padały kolejne ciosy, które jednak były błyskawicznie parowane. Nita
wykorzystała okazję gdy przeciwnik zbyt nachylił się w jej stronę i wykonała
cięcie, które rozpruło połacie szkarłatnego kaptura.
Widok, który ukazał się jej oczom sprawił że oniemiała.
Stała nieruchomo wpatrując się przez siebie. W reszcie po kilku nieznośnie
długich sekundach jej przeciwnik przemówił
- Witaj, hija.
Zaraz potem Antonio Ybarra wskoczył w fioletowy odmęt
Bramy. Nephilim natychmiast ruszyła za nim.
Portal przeniósł ich na obrzeża Alicante. Pamiętała jak
spacerowali tędy wraz z matką, w czasach gdy jeszcze była dzieckiem. Zawsze
lubiła wpatrywać się w wyrzeźbionego u podstawy fontanny anioła, był taki
piękny i majestatyczny. Od tej chwili to miejsce będzie prześladować ją w
sennych koszmarach.
Jej rany krwawiły obficie, jednak bolała ją jedynie szrama
na ramieniu. Ta sama, którą zadał jej własny ojciec. Ubrania były poszarpane,
włosy rozwichrzone w nieładnie posklejał pot i krew... Jej własna czy
przeciwników? Nie była pewna.
- Tato... - szepnęła w kierunku stojącego pod dębem Antonio. -
Dlaczego? O co chodzi? Myślałam, że zginąłeś. Przecież walczyłeś, tamtego dnia
gdy napadli nas w Barcelonie, przeciw tak wielu. Dlaczego walczysz dla nich?
Przecież oni chcieli nas zabić, zabrali nasz dom. Ja... myślałam, że nie
żyjesz!
- Nita, moja najsłodsza córeczka Nita. - Głos Nephilim brzmiał
drapieżnie, z nutą sarkazmu. Jego twarz wykrzywiał nienaturalny uśmiech
szaleńca. - Byłem głupi. On jest tak potężny. Ta moc! Nigdy nie czułem się tak
silny. Jonathan otwarł mi oczy.
- O czym ty bredzisz? Tato... - powiedziała dziewczyna wpatrując się w
ojca ze strachem.
- Nic nie rozumiesz, głupia. Dołącz do niego. Dołącz do mnie. Clave to
grupa zidiocałych starców, którzy pozwalają panoszyć się Podziemnym...
- ODWOŁAJ TO! Oni ci wyprali mózg! Jak możesz tak mówić! - krzyczała
przez łzy. - Jak możesz...
- Milcz dziecko. Jeśli nie zgodzisz się podążyć za Jonathanem będę
musiał cię zabić - rzucił zbliżając się do córki. - Pokaż, że jesteś prawdziwą
Nocną Łowczynią.
- Jestem prawdziwą Nocną Łowczynią! - wykrzyczała cofając się
zszokowana. - Jestem też półwilkołakiem. Jestem Podziemną. Jestem twoją córką.
Jestem córką Sonji Ybarry. Nigdy nie dołączę do ciebie!
Na te słowa Antonio rzucił się na córkę. Ich walka wręcz
trwała długo. Wymieniali zaciekle kolejne ciosy. Z każdą chwilą Nita coraz
bardziej chciała się poddać, ale nie mogła. Unikając uderzeń ojca powtarzała,
że nigdy mu nie wybaczy tej zdrady. Zdradził obie, ją i jej matkę.
Nawet nie zauważyła gdy z jej oczu zaczęły płynąć łzy.
Starała się ze wszystkich sił przejąć kontrolę nad rozszalanymi emocjami, ale
nie mogła wygrać. Stopniowo przegrywała pojedynek. Nie mogąc zobaczyć
przeciwnika ani jego ciosów stała się łatwym celem. Poczuła, że traci grunt pod
nogami.
W następnej sekundzie leżała przygnieciona do ziemi, a
Ranar odbierał jej dech napierając na szyję. Rozpaczliwie próbowała się wyrwać,
ale podduszona nie miała na tyle siły. Jednak po chwili ucisk znikł. Podniosła
się do pozycji siedzącej i zaczęła kaszleć z powodu zachłannych oddechów.
Spojrzała w stronę Antonio, który stał opierając się o drzewo. Z jego oczu
wyraźnie ciekły łzy. Oddychał spazmatycznie, jego ciałem wstrząsały dreszcze.
Był potwornie blady.
- Przepraszam - przemówił charczącym głosem. Brzmiał jakby każde słowo
przepalało mu gardło. - Nita. Przepraszam. Zabij mnie. Zabij mnie, bo inaczej
będę musiał zabić ciebie.
- NIE! Nie zrobię tego. Opamiętałeś się, już wszystko będzie dobrze.
Pomożemy ci a potem wrócimy do domu. Wszystko będzie dobrze. - Nita szlochała
bez opamiętania.
- Dobrze wiesz, że tak nie będzie. Zaraz znów zapomnę kim jestem i będę
próbował cię zabić. A nawet jeśli nie to Clave osądzi mnie za to co zrobiłem.
Błagam. Musisz to zrobić - mówił wpatrując się w córkę, która wstała i podeszła
do niego.
- Nie mogę. Jak mogłabym? Błagam! - wychrypiała przytulając się do
Antonio.
Ten objął ją mocniej i pogładził po włosach.
- Proszę. Jeśli teraz tego nie zrobisz nigdy nie ujrzę Sonji. Tak
strasznie cię przepraszam - wyszeptał wręczając jej Ranara. - Kocham cię.
- Nie! Nie! Nie! - Nita odsunęła się od Antonio patrząc na niego z
przerażeniem.
Ojciec wziął jej dłoń trzymającą ostrze i milcząc
przyłożył sobie do serca, tak że na jego ubraniu i skórze powstało nacięcie.
Dziewczyna podniosła zapłakane oczy w kierunku jego twarzy. Uśmiechnął się
pogodnie i bezgłośnie wyszeptał "Kocham cię".
W tym momencie ostrze przeszyło jego pierś na wylot.
Nita natychmiast wyszarpała Ranara z rany. Upadła na
kolana...
♥♥♥
Siedział w salonie, oczekując na matkę. Nie wiedział,
dlaczego ta zdecydowała się na nagłą wizytę, ale miał nadzieję, że nie chodziło
o nic złego. Intuicja mówiła mu żeby się nie martwić. Magnus pozostawał
bezpieczny w Instytucie, a jego przyjaciołom raczej także nic nie groziło.
Paranoja dotycząca wiedzy ojca w stosunku do ostatniej nocy mijała.
Najwidoczniej Robert o niczym się nie dowiedział. Alec czuł się jakby nadgryzał
z różnych stron zakazanego owocu i nie został na tym nakryty.
- Aleksandrze - usłyszał z końca pokoju głos matki, który wyrwał go z
rozmyślań. Wyglądała inaczej niż zawsze - pod oczami miała dwa sine ślady, a
jej twarz była bardziej zmęczona. Mimo wszystko nadal zachwycała wyrafinowanym
pięknem.
- Mamo. - Przytulił się do niej.- Ile nocy nie przespałaś? - zapytał.
Czuł się paradoksalnie chcąc zganić Maryse, jednak widok jakim go uraczyła nie
pozostawiał mu innego wyboru.
- Jestem Nocnym Łowcą - powiedziała spokojnie. - Nocny Łowca ma za
zadanie ochraniać ludzi i rodzinę.
Alec na te słowa przewrócił oczyma.
- Nocny Łowca musi też spać.
- Dramatyzujesz - odrzekła wtedy. - Gdzie Robert?
Wzruszył ramionami. Ojca nie było cały dzień.
- Nie widziałem go od rana - odpowiedział zgodnie z prawdą. - Po co
chcesz się z nim widzieć? Masz jakieś nowe informacje? - Jego głos wyraźnie
przesiąkał nadzieją. Im szybciej skończy się ten koszmar, tym lepiej.
Maryse pokręciła głową.
- A ty? Zobaczyłeś coś odbiegającego od normy? - spytała.
- Ostatnio wszystko odbiega od normy - stwierdził.
To niestety był fakt. Czuł się jak aktor grający w
latynoskiej telenoweli. Niestety tamte miały przynajmniej szczęśliwe
zakończenia. On nie wiedział czy i jego historia potoczy się równie
dobrze. Na razie jednak nic na to nie wskazywało.
- Co u Magnusa? - zapytał z nieobecnym wzrokiem.
- Żyje. - Kobieta przytuliła syna po raz kolejny. - Choć nie wiem, czy
życiem mogłabym to nazwać. Bardziej pasowałoby: egzystencja skazana na
przetrwanie.
- Tęsknię za nim, mamo - wyszeptał.
- Wiem Alec, wiem - powiedziała z matczynym uczuciem Maryse, tuląc go
jeszcze mocniej. - Wytrzymaj jeszcze kilka godzin. - Uśmiechnęła się.
♥♥♥
Nita Ybarra szła przez ulice Alicante z mocno bijącym w
piersi sercu. Była osiemnasta, jednak jakby starając się nie zwracać uwagi na
wczesną porę, ciemność powoli przykrywała zachodnią Europę. Nawet gwiazdy nie
mogły dzisiaj oświetlać pogrążonego w pogorzelisku jesiennej depresji świata.
Niebo bowiem przecinała gęsta, wręcz czarna warstwa chmur.
Szła zmarznięta. Jej dłonie ukryte były w kieszeniach za
cienkiego jak na listopad, czarnego płaszcza, a szyję dziewczyny opatulał
kraciany szal. Na twarzy Nephilim wykwitły dwa czerwone rumieńce. Nie
wiedziała, czy ich przyczyną była dosyć niska temperatura czy może jednak myśl
o Danielu, który czekał na nią w parku. Wczoraj po balu zaprosił ją na randkę,
a ona zgodziła się bez wahania. Żywiła do tego chłopaka zbyt mocne
uczucia. Przy nikim nie czuła się tak jak przy nim. Była zakochana. Tak bardzo
zakochana jak tylko może być osiemnastoletnia dziewczyna. Bezpowrotnie,
namiętnie, nieograniczenie...
Ujrzała go wśród drzew. Samego, wpatrującego się w
czarne buty. Ubrany był tak jak ona, w ciemny, rozpięty płaszcz. Wyglądał
jakby okalające ich zimno nie stanowiło żadnej różnicy. Może tak skrajne
postrzeganie przez nią temperatury było jedynie wynikiem jej gorącej,
południowej krwi?
Gdy tylko ujrzał twarz dziewczyny, uśmiechnął się.
- Wyglądasz pięknie. - Czarnobrunatne włosy Daniela powiewały na
wietrze, a zielone oczy wpatrywały się w nią z uczuciem. - Zmarzłaś - bardziej
stwierdził niż zapytał, dotykając zaróżowionego policzka Nity. - Lepiej
chodźmy. Nie chce żebyś się przeziębiła.
- Właściwie, gdzie idziemy?
- Zobaczysz - powiedział z rozbawionym spojrzeniem. - Spotkaliśmy się
tutaj po raz pierwszy. - Rozglądając się po pogrążonym w ciemności parku,
zmienił temat. - Chyba byłem wtedy dosyć... Przerażający.
- Proszę cię... W pierwszej chwili myślałam, że jesteś gwałcicielem. -
Zaśmiała się. - Serio - dodała jakby, chcąc uwiarygodnić wcześniejsze słowa.
Nagle chłopak zatrzymał się i popatrzył na nią ze zmarszczym czołem.
- Przepraszam - powiedział nagle, całując ją w czoło. - Nie tak powinno
wyglądać nasze pierwsze spotkanie, ale wynagrodzę ci to dzisiejszym dniem. -
Przytulił ją mocno.
Przez resztę drogi szli w milczeniu. Ona trzęsac się, a on
z przewieszoną przez jej ramię ręką. Cisza była wybawieniem. W taką pogodę
ludzie nie bywają zbyt rozmowni, a zmuszanie się do konwersacji tylko pogarsza
sprawę.
Ścieżka prowadząca przez park skończyła się, a zastąpiła
ją stara kamienna droga. Szli, przedzierając się przez labirynt budynków.
Uliczne lampy oświetlały ich kamienną strukturę, a cienie idącej pary poruszały
się po ziemi.
- Jesteśmy - oznajmił po dziesięciu minutach milczenia Daniel.
Przed brązowymi oczyma dziewczyny wyrósł stary dworek,
prawie tak piękny jak willa Inkwizytora. Otoczony był kamiennym murem, jednak
nawet z tej perspektywy widziała jego część. Był ogromny. Dużo większy niż dom,
należący do jej rodziny.
- Mieszkasz tu? - zapytała zdziwiona.
Daniel pokręcił głową.
- Dwór należy do mojego szefa.
- Więc co tu robimy?
- Obecnie stoi pusty. Arthur wyjechał do Chicago i wróci dopiero za
tydzień. - Uśmiechnął się jak dziecko, które zrobiło coś mimo zakazu rodziców.
- Czyli chcesz się tutaj włamać? - spytała, będąc w coraz większym
szoku.
- Wolę określenie: wynająć powierzchnię na własny użytek.
- To nielegalne! - wykrzyczała przerażona.
Wzruszył ramionami.
- Ale jakie zabawne - stwierdził. - Chodź. - Złapał ją za rękę i
pociągnął w stronę domu.
Gdy tylko znaleźli się przy frontowych drzwiach, wyciągnął
coś z kieszeni.
- Skąd masz klucze? - zapytała ciekawa.
Nie była przyzwyczajona do takiego ryzyka. Bała się. Czuła
jednak, że przy Danielu może się czuć bezpieczna. Ufała mu. Tylko dlatego się
na to godziła.
- Magiczna szuflada w biurku Arthura - wytłumaczył. - Zwędziłem.
Weszli do środka. Daniel zaświecił światła i pomógł jej
zdjąć płaszcz. Ona natomiast rozglądała się dookoła. Może z zewnątrz ten dom,
nie zachwycał tak jak willa Inkwizytora, ale w środku był znacznie piękniejszy.
W domu Roberta Lightwooda brakowało poczucia ciepła i przytulnego wystroju
wnętrz. Tam wszystko było bez wyrazu, jakby na pokaz.
Weszli po hebanowych, krętych schodach, udając się w
stronę jednego z pomieszczeń. Daniel otworzył drzwi.
- Panie przodem - powiedział do niej, mrugając.
Weszła do środka. To, co zobaczyła zaparło dech w jej
piersiach. Był to niewielki gabinet. W rogu pokoju ustawione było mahoniowe
biurko, a koło niego kilka półek z książkami, lecz to nie to wzbudziło podziw
dziewczyny. Druga część pomieszczenia stanowiła półkole, którego ściany w
całości wykończone były szybami, a w jego centrum stał niewielki stoliczek i
dwa krzesła.
- Daniel... - wyszeptała. Tylko tyle zdołała z siebie wydusić.
- Może być? - zapytał z nadzieją, teraz jednak tracąc tę całodniową
pewność siebie. Wydawał się zagubiony i zmieszany.
Odpowiedziała mu krótkim pocałunkiem, delikatnym jak
płatki róż. Chłopak musnął jej policzek zgrabnymi niczym u wiolonczelisty
palcami.
- Nawet nie wiesz jak ważną osobą się dla mnie stałaś, Nito Ybarro -
wyszeptał, a jego zielone oczy bezustannie wpatrywały się w brązowe.
- Danielu... - powiedziała cicho. - Kocham cię.
Chłopak delikatnie odgarnął kosmyk ciemnych włosów z czoła
dziewczyny, po czym dotknął swoim nosem jej nosa. Chwilę później złączyli się w
kolejnym tego wieczoru pocałunku.
♥♥♥
Alexander Lightwood zasiadał na jasnej sofie, oczekując na
ojca. Po raz pierwszy tak bardzo zależało mu na prędkim powrocie Roberta. Serce
chłopaka biło jak oszalałe, a z płuc wyrywał się płytki, nerwowy oddech. Nie
wiedział, ile tam czekał. Godzina, dwie czy trzy nie stanowiły różnicy. Robił
to dla siebie i Magnusa.
Spojrzał na pogrążoną w melancholii matkę, a kiedy ta
tylko złapała znerwicowany wzrok syna, uśmiechnęła się pocieszająco.
- Będzie dobrze - wyszeptała, dodając mu otuchy.
Chciał tak myśleć... Naprawdę bardzo pragnął mieć tak
pozytywne myśli... Ale nie potrafił. Był pełnoletni, ale Robert zdawał się tego
nie widzieć. Traktował go jak gówniarza i małolata. Jeżeli sam się nie postawi,
ojciec nie pozwoli mu zamieszkać z matką.
Dźwięk otwierających się drzwi usłyszeli późnym wieczorem.
W progu salonu dumnie stanął Robert. Na widok twarzy byłej żony początkowe
rozbawienie mężczyzny, zmieniło się w zirytowany grymas.
- Co robisz w moim domu? - wyburczał jakby obrażony.
- To kiedyś był również mój dom - odparła spokojnie Maryse. Jej wyraz
twarzy pozostał niezmieniony.
Mężczyzna zmierzył ją złowieszczym wzrokiem.
- Musimy porozmawiać - powiedziała, a jej niebieskie spojrzenie
porozumiewawczo spotkało się z oczami syna.
Robert ani drgnął. Na twarzy mężczyzny pojawił się drwiący
uśmiech.
- A jaką to sprawę chciałabyś ze mną przedyskutować, droga żono.
Alec zmarszczył czoło. Ojciec się nimi bawił. Ewidentnie
nie brał sytuacji na poważnie. Dla niego była to jedynie gra w kotka i myszkę,
nic więcej.
- Chce zamieszkać z matką - poinformował ojca chłopak, wiedząc jaka
będzie odpowiedź.
Grymas na twarzy Roberta teraz stał się wręcz
szyderczy.
- Nie ma mowy - odparł. - Nie zgadzam się.
- Jestem pełnoletni - przypomniał mu Alexander. - Zamieszkam u matki
czy ci się to podoba czy nie.
Robert zaśmiał się.
- Ciekawe, co na to powie twój czarownik. Pamiętaj, że jest na mojej
łasce. Ode mnie zależy, co się z nim stanie.
Musiał to rozegrać w taki sposób, aby ojciec nie rozeznał
się, iż chłopak wie, gdzie znajduje się Magnus. Mężczyzna nie może dowiedzieć
się, że mają ze sobą jakikolwiek kontakt.
- Zgodziłem się wyjść za kobietę, którą mi wybierzesz, czego jeszcze
chcesz? - zapytał oschle młody Nephilim. - Pozwól mi zamieszkać u matki i
zostaw go w spokoju. To nie jest już sprawa Magnusa.
Ojciec wpatrzył się w niego z konsternacją wpisaną na
czole. Ciemne kosmyków włosów spływały mu po skroniach.
- Robercie... - powiedziała zniecierpliwiona Maryse. - Chcę tylko pobyć
z synem. Kiedy dojdzie do małżeństwa, będzie miał ważniejsze rzeczy do roboty
niż spotkania z matką.
Mężczyzna zdawał się być na przegranej pozycji. Nie miał
argumentów. Alec uśmiechnął się mimowolnie. Musiało się udać.
- Wracasz za tydzień - burknął, po czym udał się w stronę gabinetu,
zostawiając ich samych. Twarz Aleca rozjaśniał niedowierzający uśmiech.
Coco Deer:
I oto jest - Rozdział 8! Wszystkim życzę miłego czytania i przestrzegam, że następne posty przyniosą wiele Maleca!
P.S. Rozdział jeszcze nie zbetowany, bo pewien leń (powiem wam tylko, że jej pseudonim zaczyna się na L) nie chciał napisać swojej części wcześniej :) Za utrudnienia w czytaniu przez błędy przepraszamy.
Lelo:
Lelo nie jest leniem bo skończyła dla was pisać to o 2 nad ranem, a o 9 szła do pracy, więc odbijała sobie noc popołudniem ;) Bez pisania Maleca jak bez ręki, to był dziwny okres, nie powiem. Cieszę się, że wracamy i zapraszam do czytania ;) Do zobaczenia w następną sobotę!
Narszecie się ' spotkają! ^^ nie mg się doczekać nexta ;)
OdpowiedzUsuńNominuję cię do LBA. Więcej informacji: http://opowiesc-eleny.blogspot.com/2016/07/spozniony-lba-razy-2.html
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńno w końcu się spotkają, o tak Magnus tylko egzystuje naprawdę mu zalezy na Alecku...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia