niedziela, 31 lipca 2016

Malec - Szklany Pantofelek: Rozdział 12



  - Alexandrze, poznaj Nitę Ybarrę - powiedział głosem Roberta Lightwooda Valentine. - Nito, mój syn Alexander. Ale wy się chyba już znacie. - Uśmiechnął się sztucznie.
   Dziewczyna zmierzyła przyszłego teścia przestraszonym spojrzeniem.
- Ależ nie bój się dziecko. - Andora objęła ją ramieniem. - Myślałaś, że nie wiem o tym balu? - Zaśmiała się.
- Twoja matka ma rację - potwierdził Morgernstern. - Wiem o wszystkim, co dzieje się w moim domu. Nic się przede mną nie ukryje.
   Ciało Aleca przeszedł dreszcz.. Czyżby Valentine wiedział o nim i Magnusie?
- Synu, zaprowadź narzeczoną do pokoju - polecił Robert. - Czas abyście się lepiej poznali.
   Brunet pokiwał głową i złapał dziewczynę za rękę.
- Chodź Nito - powiedział, po czym pociągnął ją w stronę swojego pokoju. W ślad za nimi ruszyli Valentine i macocha Ybarry. - Rób, co każą - wyszeptał w kierunku Nocnej Łowczyni.
   Spojrzała na niego zdziwiona.
- O co chodzi? - zapytała.
- Nie teraz - odpowiedział Alec, wchodząc do niebiesko-białego pomieszczenia.
- To tak na wszelki wypadek - usłyszeli głos zza pleców.
   Niczym zdążyli się odwrócić, Valenitne zamknął drzwi, a chwile później usłyszeli dźwięk przekręcanego klucza.
- Świetnie - mruknął chłopak podchodząc do okna.
   Tańczące z wiatrem gałęzie drzew, szalały, a słońce chowało się za horyzontem jakby chcąc zapomnieć o wydarzeniach z minionego dnia. On także tego pragnął. Z całego serca. Z całej duszy. Całym sobą.
   Dlaczego Nita? Spojrzał na siedzącą w rogu pokoju dziewczynę. Jej załzawiona twarz spoczywała ukryta w dłoniach. Nie wyglądała jakby od początku brała udział w planie Valentine'a. Nie mogła być również członkinią Kręgu. Wtedy bez zawahania wykonywałaby rozkazy wydawane przez człowieka padającego się za jego ojca.
- O co im chodzi? - Głos Nity wyrwał chłopaka z letargu. - Dlaczego ja? Dlaczego ty? Dlaczego... my?
   Usiadł na stojącym obok, wykonanym z drewna krześle.
- Podobno ma to związek z jakąś przepowiednią - odparł. - Nito, muszę ci coś wyznać. Od pewnego czasu mój ojciec nie jest sobą. Zauważyli do wszyscy w jego otoczeniu. Ja, moja matka i siostra zaczęliśmy snuć domysły - wyjaśniał. - Okazało się, że Robert Lightwood przepadł, prawdopodobnie na zawsze, a jego ciało przejął Valentine Morgenstern. Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie - dodał - ale musisz mi zaufać.
   Brązowe ślepia dziewczyny popatrzyły na niego ze zrozumieniem.
- Wiem - odparła, a jej głos zadrżał.
   Szok rozjaśnił twarz Aleksandra. Wiedziała? Skąd? Przecież nikomu nie mówili...
- Wiesz o Kręgu? - zapytał zdziwiony.
- Mniejsza z tym - mruknęła. - Lepiej powiedz mi, co to za przepowiednia.
- Nie wiem, o co dokładnie chodzi, ale ma to związek z naszym potomkiem. Ma się na coś przydać Valentinowi.
   Nita ponownie zanurzyła twarz w dłoniach.
- Do Razjela! Przecież ja nawet nie jestem prawdziwą Nephilim - westchnęła. - Jestem półwilkołaczką. Krąg gardzi Podziemnymi.
   Alec pokręcił głową.
- Nie wiem, o co chodzi. Musimy zaufać mojej matce - powiedział. - Ma plan. Tymczasem jesteśmy zmuszeni do poddania się woli tego szaleńcy.
- Jak myślisz długo nas tu będą trzymać? - zapytała słabym głosem.
   Rozejrzał się po niebiesko-białym pomieszczeniu, w którym kilkadziesiąt minut temu zamknął ich Valentine.
- Nie wiem, nie mam pojęcia. - Brunet podrapał się po skroni. - Bardziej zastanawia mnie, dlaczego to zrobił. Wątpię, że postanowił w przełamaniu pierwszych lodów, bo to mu się udało już na balu - rzekł, wspominając ich wspólny taniec, którym zdobyli uwagę wszystkich obecnych na sali.
   Ybarra prychnęła.
- Przecież to jasne - powiedziała, rozprostowując nogi. - Żebyśmy nie uciekli.
- Wie, że tego nie zrobię. - Spojrzał na nią smutno. - Valentine grozi, że w takim wypadku Magnusowi coś się stanie.
   Nita popatrzyła na niego smutno.
- Przykro mi. - Głos dziewczyny drżał. - Ale może uda się coś zrobić. Przecież Krąg nie może go wiecznie więzić.
- Więzić? - Niebieskie oczy rozwarły się w zdziwieniu. - Nito, kto naopowiadał ci tych bzdur...
- Andora. Ona...
- Kłamała - przerwał jej. - Twój ojciec chrzestny jest bezpieczny w Nowojorskim Instytucie. Nie wierzę, że w twoim wypadku też się do tego posunęli...
- Do czego? - spytała zdziwiona.
- Szantażu. - Głos Lightwooda wypełniła drwina. - Magnusowi nic nie grozi.
- Więc dlaczego się na to wszystko godzisz?
- Moja matka ma plan - wytłumaczył. - Jeżeli istnieje możliwość wyplenienia Kręgu z zarodku, zgodzę się na wszystko.
   Nita ze zrozumieniem pokiwała głową. Jej ciemne, kręcone włosy były rozczochrane, a twarz miała nienaturalnie bladą.
- W takim razie pomogę ci. Zgodzę się na wszystko, tylko skończmy to. Doprowadzili do śmierci mojego ojca, teraz zapłacą - skwitowała poważnym tonem. Minę miała zdeterminowaną, ale jej oczy dalej emanowały smutkiem. Alec nie widział czy było to spowodowane obecną sytuacją czy czymś poważniejszym. Podłożył dłoń na jej ramieniu.
- Dziękuję -  powiedział. 
♥♥♥
   Lara przystanęła czekając na Valentine’a. Ze spokojem rozejrzała się po hallu. Alexander i jego niedoszła żona na pewno przetrzymywani są na piętrze, prawdopodobnie w pokoju chłopaka. Willa posiada dwa wejścia, od frontu i od strony ogrodu. Grupa będzie musiała się rozdzielić.
   Spojrzała w stronę lustra zawieszonego na beżowej ścianie. Od niechcenia zaczęła poprawiać nienagannie ułożone włosy. W teorii można by wysłać jedną czy dwie osoby, jednak dobrze wiedziała, że na dzisiejszym zebraniu Inkwizytor wyznaczy ludzi do obserwacji i ewentualnej obrony posiadłości. Przetrzymywanie więźniów z dala od ich potencjalnych sprzymierzeńców należało do jego priorytetów.
   Zaczęła po raz kolejny wpatrywać się w swoje odbicie. Podsłuch ukryty w wewnętrznej kieszeni marynarki był starannie ukryty, ale ostrożności nigdy za wiele. Ubranie nie odbiegało zbytnio od przyjętych przez nią standardów. Biała koszula, którą dopełniały ciemno niebieska spódnica i marynarka w tym samym kolorze. Uśmiechnęła się do swojego odbicia.
- Pięknie dziś wyglądasz, Beatrice – powiedział Valentine schodząc po schodach.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że wszystko poszło zgodnie z planem – odparła z nieukrywanym zainteresowaniem.
- Oczywiście. Jestem perfekcyjnym rodzicem, mało, który zgodziłby się żeby ich syn spędził tyle czasu ze swoją wybranką wyłącznie we własnym towarzystwie. Tymczasem chodźmy, mniemam, że Daniel nas oczekuje – odpowiedział otwierając parasol i oferując kobiecie ramię.
   Szli w milczeniu, deszcz i tak skutecznie zagłuszyłby każdą rozmowę. Lara drżała lekko z zimna, wiatr niemiłosiernie smagał jej okryte jedynie cienkimi rajstopami nogi. Ulice Alicante były opustoszałe. Kobieta nerwowo rzucała spojrzenia na boki. Miała nadzieję, że Maryse Lightwood zapanuje nad sytuacją i odciągnie mieszkańców Instytutu od pochopnych działań. Odetchnęła ze spokojem dopiero po przekroczeniu drzwi.
   Zwinąwszy parasol Inkwizytor ściągnął płaszcz i odwiesił go na jednym z haków. Tymczasem Lara podążyła w głąb domu. Tak jak się spodziewała po otworzeniu mahoniowych drzwi ujrzała Daniela McAvoy’a opartego o stół w oczekiwaniu.
- Daniel. – Skinęła głową.
- Beatrice. – Odpowiedział tym samym gestem. Na jej widok wyprostował sylwetkę przybierając sztywną postawę.
- Przybył Inkwizytor – powiedziała, po czym otworzyła drzwi na oścież wpuszczając Nephilim do środka.
- Danielu McAvoy, nie wiem, co powiedzieć – zaczął Robert uśmiechając się szeroko. – Wykonałeś swoje zadanie wprost perfekcyjnie.
- Dziękuję, starałem się – odparł z kamienną twarzą. Lara widziała smutek w jego oczach.
- Nasze zwycięstwo jest bliskie. A wtedy otrzymasz nagrodę, na jaką zasłużyłeś. To, czego dokonałeś pomoże odmienić losy świata – kontynuował tryumfalnie Morgenstern.
   Nagle z korytarza dobiegł dźwięk otwieranych drzwi. Lara z Danielem wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Czy spodziewał się pan gości, Inkwizytorze? – zapytała kobieta kryjąc uśmiech.
- Tak, to zapewne Andora Alvarez. Musicie mi wybaczyć, resztę spraw omówimy na zebraniu – odrzekł po czym wyszedł bezszelestnie zamykając drzwi.
- Wygrałam, znowu. – Lara uśmiechnęła się szeroko w stronę przyjaciela.
- Jak ty to robisz? Zawsze wiesz, która to. On chyba nie opowiada ci o „tych” sprawach? – zapytał śmiejąc się Daniel
- Błagam cię, wtedy rzuciłabym te pracę pierwszego dnia – odpowiedziała krzywiąc się. – Koniec żartów. Masz słuchać i nawet nie próbuj mi przerywać. Odpowiadasz tylko, gdy zadam ci pytanie, czy to jasne?
- Oczywiście, pani profesor – powiedział unosząc lewą brew do góry. Co knuje ta dziewczyna?
- Wiem o twoim małym romansie z Ybarrą. Wiem, że wcale nie jesteś tak wiernym członkiem Kręgu, na jakiego się, skutecznie kreujesz.  Ufam ci i przyjaźnimy się, w przeciwnym razie ta rozmowa nie miałaby miejsca – mówiła z powagą obserwując strach malujący się na twarzy mężczyzny. – Nazywam się Lara Richardson, Beatrice to pseudonim. Pracuję dla Clave. Prawdziwego Clave. Pomagam rozpracować Krąg. Mam nadzieję, że zechcesz się do mnie przyłączyć.
- Co? Lara? Clave? – wyszeptał skołowany. – Myślałem, że chcesz mnie wydać Inkwizytorowi. Nie powiem, jesteś niezłą aktorką. Wiesz bardzo chętnie, ale nawet tak niesamowity duet jak my nie da rady przeciwko Robertowi i naszym niedoszłym kompanom.
- Nie działam sama. Mam wsparcie Instytutu Nowojorskiego i kilku jego przyjaciół. Daję ci szansę na rehabilitację, nie będziesz sądzony za to, co robiłeś dla Roberta. Poza tym to jedyny sposób byś odzyskał ukochaną. Zgadasz się? – zapytała uśmiechając się niewinnie.
- Z nieba mi spadłaś! – rzucił biorąc kobietę w ramiona i kręcąc się dokoła.
- Czułości zostaw dla swojej księżniczki, chociaż nie sądzę, że łamanie jej żeber to najlepszy sposób na podryw.

♥♥♥
   Daniel błądził wzrokiem podążając za Larą w stronę Insytutu Nowojorskiego. Nigdy wcześniej nie był w Stanach, spędzając całe życie w Idrysie lub Wielkiej Brytanii. Każdy mijany budynek był dla niego obcy, ale intrygujący w pewien sposób. Nie miał on kilkusetletniej historii jak niemal wszystko w Anglii czy Alicante. Był to nowy świat, nie podążający za schematami i tradycją.
   Lara widząc jego fascynacje pokiwała z politowaniem głowy.  Brutalnie pociągnęła chłopaka za rękę prowadząc w stronę budynku z pozoru przypominającego opuszczony kościół.
- Witaj Maryse – powiedziała gdy drzwi Instytutu otwarły się i ukazały sylwetkę Nephilim. – To Daniel McAvoy o którym opowiadałam.
- Witaj – rzucił chłopak uśmiechając się niepewnie.
- Witajcie w Instytucie – odpowiedziała wpuszczając ich do środka. – Mniemam, że jeszcze nie wprowadzałaś go we wszystkie sekrety naszego planu?
- Tak, nie miałam jeszcze okazji. W zasadzie poznał tylko kilka najważniejszych faktów. – Lara weszła pewnym krokiem za Nephilim i spojrzała przez ramię w stronę Daniela.
- Nita. Alec. Małżeństwo. O Valentinie i jego planie wiem wszystko. Opętanie, rytuał, wybrana, przepowiednie. A i jeszcze w jej opowieści padło kilka nazwisk. Eila Sharma, Magnus Bane, Isabelle, Maia, Jace, Simon, Vlad i kilka innych, ale nie bardzo pamiętam już, kto jest kim. Najważniejsze jest to, że macie plan, który pozwoli nam powstrzymać Inkwizytora – wtrącił się mężczyzna doganiając przyjaciółkę.
- Wiesz wszystko, co potrzeba. W bibliotece chcę omówić szczegóły dzisiejszej akcji – odparła poważnym tonem Maryse.
   Dopiero, gdy przystanęli przed drzwiami pomieszczenia miał okazję przyjrzeć się kobiecie. Ubrana była w granatową sukienkę i obcasy w tym samym kolorze, ale nie to zwróciło jego uwagę. Na jej palcu spoczywał złoty pierścionek, a w zasadzie obrączka. Wiedział, że Maryse jest byłą żoną Roberta Lightwooda, dlatego ten fakt nieco go zdziwił.
   Gdy weszli do środka zachwycił go widok ogromu książek i mocny zapach starych tomów. Zawsze lubił biblioteki, miały magiczną atmosferę. Wypełnione ciszą, zastygłe w miejscu, jakby odrębne od czasoprzestrzeni.
   Zajął miejsce na krześle obok Lary i ze skupieniem wpatrywał się w starszą kobietę, która mówiła stanowczym głosem.
- Jak wiecie Valentine planuje odrodzić się w ciągu zaledwie kilku dni. Musimy działać natychmiast. Jeszcze dzisiaj odbijemy Aleca i Nitę. Laro, sugestie? – zapytała z powagą.
- Willa jest obserwowana przez dwadzieścia siedem osób. Dobrym posunięciem będzie, jeśli wyślemy małą grupę, aby weszła frontem, dla zmylenia przeciwnika. Uznają ich za łatwy cel i nie będą wiedzieli, że wiemy o ich działaniach. Druga część drużyny zaczai się od strony ogrodu. Na znak przystąpi do ataku. Musimy działać błyskawicznie, są w stanie w parę chwil sprowadzić posiłki. Największe szansę będziemy mieli, gdy uderzymy na nich wszystkimi siłami. 
♥♥♥

   Dzień był deszczowy. Ciemnoszare, zasłaniające słońce chmury mozolnie przesuwały się po niebie. Resztki przed tygodniowego śniegu topiły się powoli, tworząc wielką kałużę. Wilgotny klimat wypełniał płuca Nowojorczyków, jednak mimo grzmotów i błysków nie spadła jeszcze ani jedna kropla deszczu. Trwała cisza przed zbliżającą się burzą. 
- Magnusie, żyje długo, ale jeszcze nigdy nie widziałam żebyś był tak zdenerwowany jakąś sytuacją - powiedziała z poważną miną, siedząca na kuchennym krześle Catherina. 
- W takim razie cieszę się, że dostarczam ci rozrywki - odparł obojętnie czarownik. - Byłoby smutno gdybym przez te wieki zdołał cię zanudzić. 
   Mimo swego smętnego tonu mężczyzna cieszył się ze wsparcia wieloletniej przyjaciółki. Gdyby nie brak Ragnora, prawdopodobnie poczułby się w tamtym momencie jak za starych, dobrych czasów.
   Catherina chyba myślała o tym samym, bo jej twarz nabrała smutnego, melancholijnego wyrazu.
- Muszę przyznać, że niektórzy Nephilim są bardzo uparci. - Zaśmiała się pod nosem. - Będziemy z nimi walczyć po raz trzeci przyjacielu. Mam wrażenie, że Krąg jest jak feniks. Ile razy byśmy go nie pokonali, on i tak powstanie z popiołów jeszcze silniejszy niż wcześniej. 
   Bane poprawił się na krześle. Kobieta miała rację. Minęło ponad dwadzieścia lat, odkąd po raz pierwszy walczyli z Valentinem Morgernsternem, ale dalej nie udało im się go ostatecznie unicestwić i zniszczyć w zarodku. 
- Będziemy próbować do skutku - odrzekł.
   Czarownica spojrzała na niego z błyskiem w oku.
- Nie patrz się tak na mnie - zganił ją. - Znam ten wzrok i nie wróży niczego dobrego. 
- Zastanawiam się tylko... 
- Catherino, nadmierne myślenie powoduje bezsenność - przerwał kobiecie Magnus. 
- Zastanawiam się tylko - powtórzyła ignorując słowa Bane'a - co w tym chłopaku jest wyjątkowego. Nie byłeś tak zaangażowany w związek od czasów Camille, a nawet wtedy wykazywałeś mniejszy zapał. 
   Kocie oczy wpatrzyły się w przyjaciółkę. 
- I tak oto sprowadziłaś na siebie klątwę bezsenności. 
- Jak widzę humor nie opuszcza cię nawet teraz. - Zaśmiała się Catherina. - W takim razie niepotrzebnie martwiłam się o twój stan psychiczny. 
   Magnus pokręcił głową z dezaprobatą. 
- Niepotrzebnie - skłamał. - Mój stan psychiczny był i jest w normie. 
   Nie czuł się źle oszukując przyjaciółkę. W jego umyśle nie było miejsca na poczucie winy z tak błahego powodu. Zbyt martwił się o Aleca. Przerażała go myśl, że najdroższa mu osoba mieszka pod jednym z Valentinem Morgersternem, a wokół niej kręcą się inne osoby z Kręgu. 
   Jego rozmyślania przerwał nagły huk. Bane obejrzał się do tyłu. W progu kuchni stała ubrana w czarne spodnie i granatowy top Isabelle. 
- Matka zarządziła spotkanie w bibliotece - powiedziała na jednym tchu, po czym wybiegła z pomieszczenia. 
    Dwójka czarowników natychmiast zerwała się z miejsca i udała za dziewczyną. Magnus nie wiedział, co jest powodem tak nagłego zebrania, ale obawiał się najgorszego. Z hukiem otworzył drzwi do biblioteki.
- Co się stało, Maryse? - zapytał zaniepokojony. - Coś z Alexandrem? - Jego głos zadrżał. Niespodziewana wizyta Isabelle, Jace'a i Simona mogła oznaczać tylko najgorsze. Koło nich stała kolejna dwójka Nephilim, których twarze szybko pracujący mózg czarownika połączył z wydanym przez Roberta Lightwooda balem.
- Z moim synem wszystko w porządku, Magnusie - powiedziała. - Jeszcze... - Rozejrzała się po pomieszczeniu, świdrując wzrokiem każdego po kolei. - Dostałam wiadomość od Aleca. Ślub z niejaką Nitą Ybarrą ma się odbyć za pięć dni.  Valentine zamknął obojga w jednym pomieszczeniu, nie mają jak uciec. Musimy ich jak najszybciej odbić. Każda chwila zwłoki działa na naszą niekorzyść. 
   Czarownik spojrzał na Maryse z niedowierzeniem. Nita? Jego chrześnica miała wyjść za człowieka, którego kochał? Dlaczego ona? Co Morgernstern chciał przez to osiągnąć? 
- Jaki masz plan? - odezwała się Isabelle. 
- Właściwie wezwałam was, żeby go omówić. - Ton Nocnej Łowczyni był stanowczy i zdeterminowany. - Po pierwsze potrzebujemy wsparcia. Larra i jej przyjaciel Daniel zgodzili się nam pomóc. - Wskazała na dwójkę nieznajomych. - Współpracowali z Morgernsternem i znają Krąg, przydadzą nam się. 
    Oczy Jace'a zwęziły się podejrzliwie. 
- Maryse, jesteś pewna, że możemy im zaufać? - zapytał. 
- Ja jestem tego pewna - odpowiedziała zamiast niej Isabelle, uśmiechając się porozumiewawczo do matki. -  Ufam im i proszę, abyś ty także spróbował. 
    Blondyn niechętnie pokiwał głową. Magnus miał wrażenie, że wędrujące po twarzach zebranych w bibliotece osób złote oczy zatrzymały się na dłużej na Simonie Lewisie. Choć może tak się mu tylko wydawało...
- Jestem pewien, że Eila zgodzi się pomóc -  powiedział czarownik. - Poza tym pewien wampir wisi mi przysługę. Ściągnę go jak najszybciej się da.
   Maryse uśmiechnęła się zwycięsko. 
- Świetnie - odrzekła. - A teraz przejdźmy do rzeczy - oznajmiła i zaczęła omawiać strategię.

♥♥♥
   Zakapturzona postać szła w ciszy ulicami Alicante. Mimo, że księżyc w pełni oświetlał wszystko mocnymi strumieniami udawało jej się pozostać niezauważoną. Znikała w cieniu i zakradała się bezszelestnie. Osoba, za którą podążała znacznie mniej przykładała się do sztuki skradania, tak że bez problemu mogła za nią podążać.
   Ujrzawszy jak postać wchodzi do jednego z domu wspięła się na jedno z pobliskich drzew. Z wysokości oceniła, że okolica jest całkowicie opustoszała. Zwinnymi ruchami zeszła z gałęzi i ruszyła w kierunku posiadłości. Wchodzenie do środka drzwiami byłoby zbyt ryzykowne, postanowiła, więc odnaleźć okno, przez które mogłaby się wśliznąć.
   Poruszała się cicho, przechodząc na zgiętych nogach lub w kuckach. Zatrzymała się koło jednego z okien, co prawda było zamknięte, ale nadawało się do obserwacji. Sama pozostawała skryta w cieniu, ale mogła dostrzec osoby wewnątrz.
   W hallu znajdowała się spora grupa zakapturzonych postaci, wśród nich zapewne również ta, za którą podążała. Teraz jednak nie zaprzątała sobie głowy odnalezieniem tej jednej konkretnej peleryny. Zamiast tego przyjrzała się drzwiom, przez które wchodzili obcy.
   Uspokoiwszy oddech wyruszyła w kierunku pomieszczenia, w którym gromadziły się postacie. Okno w pokoju umieszczone było stosunkowo wysoko, dodatkowo pozostawało zasłonięte, przez co nie mogła zajrzeć do środka. Zostało jednak uchylone, tak że słyszała co dzieje się w środku.
    Kroki i szuranie krzeseł.  Niezidentyfikowane szepty. Skrzypienie drzwi. Cisza. Kroki.
- Witajcie!
   Doskonale znała ten głos. Jej podejrzenia potwierdziły się. Valentine’a opętał Inkwizytora. Musi wykorzystać okazję i podsłuchać spotkania, poznać jego plan.
   Uśmiechnęła się pod nosem, ale jej serce biło jak szalone. Z jednej strony była dumna z siebie, w końcu miała rację. Z drugiej zaś umierała ze strachu przed odkryciem. Poczuła, że pozostanie w tej pozycji szybko złapie skurcz. Usiadła, więc na ziemi. Była nieprzyjemnie zimna.
- Zapewne zauważyliście już brak kilku osób, nie martwcie się o swoich drogich przyjaciół. Z zaangażowanymi w pierwszą fazę planu spotkałem się wcześniej. Dzięki ich pracy nasz plan odniesie sukces. Już wkrótce z pomocą mojej drogiej Agathy oraz uroczej, małej Nity odzyskam pełnie sił, a gdy to nastąpi wyplenimy tą zarazę, jaką są demoniczne bękarty. – Valentine mówił pewnie, intonując każde słowo tak, aby najlepiej trafić do swoich słuchaczy. Aby najlepiej wyprać im mózgi.
Przemawiał przez kolejnych piętnaście minut. Opowiadał o przepowiedni, wybranej, czystości krwi, zagładzie podziemnych. Clary w pewnym momencie zrobiło się niedobrze. Tyle okrucieństwa i nienawiści przemawiało przez jej ojca.
   Gdy skończył zaczęły przemawiać inne osoby. Nie rozpoznała ani jednego głosu, co ją zaniepokoiło i ucieszyło jednocześnie. Znaczyło to bowiem, że nikt kogo zna nie przyłączył się do szaleńca, jednak poznała już nieco głosy członków Kręgu, tutaj natomiast siedziały same nowe postacie. Widać chore poglądy Valentine’a dalej gromadziły sobie zwolenników.
   Całe spotkanie skończyło się po nieco ponad pół godzinie. Gdy wreszcie drzwi zamknęły się za ostatnią osobą wstała i rozprostowała zastane mięśnie. Musi jak najszybciej skontaktować się z Maryse Lightwood by przekazać jej, czego się dowiedziała. Sądziła, że kobieta posiada jakieś informacje, jednak nie była pewna jak obszerne.
   Przestąpiła dwa kroki. Nagle znalazła się w środku pomieszczenia. Zamarła zszokowana. Nie rozumiała, co się dzieje. Przed chwilą była na zewnątrz, a teraz stała pośrodku sali, którą podsłuchiwała, a którą zaledwie dwie minuty wcześniej wypełniali członkowie Kręgu. Nagle z cienia wyszła czarna sylwetka. Clary zaczęła krzyczeć przerażona.
- Witaj droga córko, czyżby twoja wyrodna matka nie nauczyła cię, że nie można podsłuchiwać? – Valentine zbliżył się do niej uśmiechając się złowieszczo.
- Ty… ty byłeś martwy! – wyszeptała na zaciśniętym z przerażenia gardle.
- Byłem, ale wróciłem. Z małą pomocą. Znalazłem wreszcie kobietę, która nie zdradzi mnie, jak zrobiła to Jocelyn – odparł spoglądając jej w oczy. – Chyba nie muszę ci tłumaczyć, co planuję w związku z moim powrotem. Mniemam, że dość się nasłuchałaś.
- Słyszałam każde słowo. Jesteś chory! – powiedziała z jadem w głosie.
- Mała Clarissa zgrywa odważną… - rzucił jakby w eter.
   Zbliżył się jeszcze bardziej, tak że ich twarze prawie się stykały. Odgarnął kosmyk rudych włosów opadających córce na twarz i założył je za ucho. Zewnętrzną stroną dłoni pogładził jej policzek.
- Odmawiasz mi? – wyszeptał wprost w jej ucho.
Clary myślała, że jej serce eksploduje. Ledwie mogła utrzymać się na nogach. Drżała przerażona.
- Jesteś potworem – wydusiła z siebie.
- Może i tak. Miałem nadzieję, że jednak przyłączysz się do mnie. Popełniasz błąd. – Morgenstern chwycił dłonią jej twarz, ściskając policzki. – Spotka cię za to kara.
   Dziewczyna poczuła jak zimne ostrze przeszywa jej ubrania, następnie skórę i mięśnie, po to by przebić serce i wydostać się na zewnątrz jej pleców. Desperackim odruchem zaczerpnęła powietrza. Z jej ust uleciała stróżka krwi. Dłońmi chwyciła stołu, próbując ustać na nogach.
   Valentine puścił jej twarz, po czym wyrwał zakrwawione ostrze. Uśmiechnął się czule.
- Żegnaj – powiedział składając na jej czole pocałunek.
   Martwe ciało Clary padło u jego stóp. 


♥♥♥

    Magnus przeskoczył przez portal i rozejrzał się po odbiegającym od amerykańskiego idryskim krajobrazie. Niewielka warstwa śniegu pokrywała ziemską powłokę, a z nieba spadały drobne płaty śniegu. Zima tego roku zbliżała się wcześniej niż zwykle, ale jemu to nie przeszkadzało. Żył wiele lat i trzy miesiące zimna nie stanowiły już powodu jego bolączki. 
    Odwrócił się do tyłu. Stojący za nim Jace, Simon i przybyły z daleka Vlad stali, rozglądając się nerwowo wokoło. 
- Dostałem wiadomość od Izzy. Pozostali są już po drugiej stronie domu. - Zmiął trzymaną w ręku kartkę Herondale. - Czekają na sygnał. 
  Bane pokiwał głową. 
- W takim razie możemy ruszać dalej - powiedział. 
- Wziąłeś łuk? - spytał blondyn, odwracając głowę w kierunku Simona. 
    Lewis podniósł przedmiot do góry. 
- Tak, szefie. - Uśmiechnął się i zaczął biec w stronę ogrodzenia. 
    Pozostali ruszyli za nim, a później przeskoczyli przez zdobione ogrodzenie. Jace udał się w stronę drzwi wejściowych i narysował runę na ich drewnianej powierzchni. Chwilę potem nacisnął klamkę. 
   Rozbrzmiewająca w rezydencji cisza wydawała się być wypełniona niepokojącym krzykiem. Ciemność skrywała wszystkie pomieszczenia. 
- Najwyraźniej Valentine'a nie ma - wyszeptał czarownik. - Vlad, stań na czatach - dodał, zaczynając wchodzić po schodach. 
   Miał nadzieję, że Alexander jeszcze znajduje się w tym domu. Nieobecność Roberta wzbudziła w nim napięcie. Co jeżeli mężczyzna zabrał gdzieś Nite i Aleca? Co jeśli wkroczy niespodziewanie wraz ze swoimi ludźmi? Larra zapewniała, że armia Valentine'a nie jest duża, ale był pewien, że ma on jeszcze coś w zapasie.
   Szedł wąskim korytarzem, a drogę oświetlała mu płonąca błękitnym ogniem ręka. Za nim jak przystało na Nephilim bezgłośnie poruszali się  Jace i Simon.
- To niepokojące napięcie przyprawia mnie o gęsią skórkę - usłyszał z tyłu głos bruneta i śmiech Herondale'a. 
   Stanął przed drzwiami do pokoju ukochanego i nabrał powietrza. To była chwila prawdy. Miał nadzieję, że Alec czeka na niego w środku. Jeżeli nie... Nie wiedział, co zrobi, kiedy nie znajdzie go w pokoju. Nacisnął klamkę. 
   Na usta czarownika momentalnie wpłynął błogi uśmiech. Kocie oczy wpatrzyły się w śpiącego na krześle ukochanego. Poszukał wzrokiem Nity. Dziewczyna leżała zwinięta w kłębek na łóżku Nephilim. Podszedł do Aleca i pocałował go w kark. 
- Alexandrze, czas wstawać - wyszeptał mu do ucha. 
   Powieki chłopaka uniosły się powoli, a następnie szybko rozwarły w zdziwieniu. 
- Magnus?! Co tu robicie? - Jego wzrok powędrował w kierunku parabatai i Simona.
- Nazwijmy to akcją ratunkową - odparł Herondale. - Wybacz, że nie wzięliśmy białych rumaków, ale nie było czasu.
- A ojciec? - spytał chłopak. 
   Bane wzruszył ramionami.
- Chyba mamy szczęście, bo go nie zastaliśmy. 
- Dziwne - wyszeptał czarnowłosy Nephilim. - Powinien być w domu o tej porze. 
- Magnus?! - Siedząca na łóżku Nita zakryła usta dłoniom. Jej oczy mrugały sennie. - Co ty tu...
   Głośny huk wypełnił ich uszy. 
- Magnusie, szybciej! - Krzyk Vlada rozniósł się po domu. - Oni tu są! - Brzęk ostrza zagłuszył jego kolejne słowa. 
   Bane szybko podszedł do okna, otworzył je, a z dłoni wystrzelił w niebo kilka jaskrawoczerwonych iskier. Nita stanęła koło niego. 
- Co robisz? - spytała. 
- Wysyłam sygnał - wytłumaczył. - Masz. - Podał jej trzymane za pasem serafickie ostrze. - Przyda ci się. 
- Gabriel - wyszeptała, a te rozbłysło światłem.
    Z dolu słychać było odgłosy walki. 
- Już są - powiedział, chwytający łuk od Simona Alec. - Chodźmy! - krzyknął, starając się przebić przez hałas i zbiegł na dół. 
   Magnus podążył za nim. 
   Parter budynku przypominał pole bitewne. Czarownik rozejrzał się dookoła. Jego towarzysze już zdążyli znaleźć się w wirze walki. Jace z Simonem walczyli ramię w ramię przeciwko członkowi Kręgu. Blond pasma włosów wymykały mu się spod kaptura, a czarna szata falowała wraz z wykonywanymi ruchami. Mimo, że wydawał się wyższy i silniejszy niż tamta dwójka, przegrywał. Niedaleko nich tańczyła z mieczem Isabelle. Podczas przeszywania ostrzem ciała przeciwnika jej twarz nie zdradzała żadnych emocji, była spokojna i opanowana. Alexander stał na drugim końcu sali. Cięciwa łuku należącego chłopaka, co chwilę napinała się, wysyłając przeciwko napastnikom kolejne strzały. Wokół niego, odparowując wszelkie ciosy stali: Maryse, Jocelyn oraz Luke. Ci ostatni zostali wezwani w dosłownie ostatniej chwili. Wraz z Garrowayem przybyło całe stado nowojorskich wilkołaków, w tym Maia, która przemieniona w swą wilczą postać warczała i rzucała się na ludzi Valentine’a. Eila oraz Vlad poruszali się pomiędzy postaciami, wbijając zęby w karki napastników, niekiedy rozrywając im gardła. Ich twarze były skąpane we krwi, która spływała tworząc smugi na szyi wampirów. Koło Tepesa walczył jeszcze jeden krwiopijca, lecz Magnus nie znał jego imienia. Mężczyzna miał ciemną karnację oraz długie czarne włosy. Jego szczęka była kanciasta, a piwne oczy wyrażały bitewny szał.
- Magnusie, za tobą! – krzyknęła, wymachująca obok serafickim ostrzem Nita.
   Odwrócił się. Wypływające z jego dłoni jaskrawoczerwone światło uderzyło w przeciwnika.
- Dzięki – wydusił, a ta uśmiechnęła się, nie przestając walczyć.  
    Bane pobiegł w stronę korytarza. Członków Kręgu było coraz więcej. Co chwila odpychał ich ataki, lecz nie wiedział na jak długo wystarczy mu magii. Posyłane z końców palców iskry uderzały w ciała przeciwników, a ci padali niczym muchy.
   Mrożący w żyłach krzyk przetoczył się przez pomieszczenie. Czarownik skierował wzrok ku jego źródle.
   Miecz przeszywał brzuch Daniela McAvoya. Ten jednak dalej wytrwale walczył, odpierając ciosy napastników. Magnus podążył w jego stronę i natarł na członków Kręgu.
   Pierwszy cios nadszedł znienacka i trafił w policzek czarownika. Drugi nieco silniejszy uderzył w jego brzuch. Zielono-żółte kocie oczy uniosły się do góry. Ubrana w czarną szatę blondynka bez miecza w ręce z precyzją w ruchach napierała na niego. Bane wyjął mieszczący się za brązowym paskiem od spodni nóż i niczym pięść kobiety po raz kolejny spotkała się z jego ciałem, poderżnął jej gardło. Podwładna Valentine’a wydała z siebie zduszony krzyk i padła na ziemię, a plama krwi wokół niej powoli powiększała swą objętość.
    Nie spoglądając na nią już ani razu więcej, podbiegł do ledwo trzymającego się na nogach Daniela i chwycił go pod ramię.
- Dasz radę?
   Chłopak niemrawo pokiwał głową. Widać było, że kłamie.
- Trzymaj się kolego – powiedział Bane.
    Leżący pod nogami Magnusa Nephilim uniósł się powoli. Na twarzy mężczyzny wykwitł szalony uśmiech.
- Więc zdecydowałeś się na zdradę, McAvoy – zwrócił się do mdlejącego chłopaka i ruszył z mieczem w ich stronę.
    Kolejne wydarzenia potoczyły się niczym w zwolnionym tempie. Nim przed kocimi oczami czarownika zdążyło przelecieć całe jego życie, napastnik osunął się na ziemię. Z jego serca sterczał seraficki miecz wbity tam w ostatniej chwili przez Daniela.
- Magnusie, przegrywamy – wycharczał słabym głosem chłopak, coraz bardziej wisząc na czarowniku.
   Magnus przytaknął. Nephilim miał rację. Członków Kręgu ciągle przybywało, a ich siły były w rozsypce. Mieli zbyt mało ludzi. Wielu walczących z nimi tego dnia poległo. Mężczyzna ze smutkiem spoglądał na martwe ciało wilkołaka ze stada Luke’a, które leżało u jego stóp.
- Musimy znaleźć Maryse – powiedział czarownik, rozglądając się dookoła i szukając wzrokiem Nocnej Łowczyni.
    Daniel pokiwał głową.
- Idź, ale zostaw mnie tu, Magnusie – wybełkotał chłopak. – Jeśli dalej będziesz miał mnie na ramieniu, nie przeżyjemy oboje.
- Nie ma mowy – sprzeciwił się Bane. – Idziesz ze mną. Nie pozwolę, żeby moja chrześnica umarła jako stara panna.
   Nie wiedział, skąd wziął się u niego tak nagły przypływ heroizmu i bohaterstwa, ale nie potrafił zostawić McAvoya na pastwę losu. Nita nigdy by mu tego nie wybaczyła.
    Używając magii przeciskał się przez walczący tłum. Co jakiś czas ktoś z krzykiem na nich uderzał, jednak Magnus na obronę ich dwojga wykorzystywał całą swoją energię. Daniel stawał się coraz cięższy, a on coraz słabszy, jednak dalej odnajdował w sobie ostatnie okruchy mocy i walczył. Widząc to, Isabelle podbiegła w ich stronę, a następnie złapała chłopaka za drugie ramię.
- Gdzie Maryse? – wykrzyknął Magnus, próbując przebić się przez gwar walki.
- W salonie – odpowiedziała, jednocześnie odpierając ataki przeciwników.
- Musimy się wycofać.
    Ręka Bane’a powędrowała w stronę schodów, gdzie czekał na nich kolejny napastnik. W stronę czarnej postaci powędrował snop białego światła, a ta momentalnie uderzyła o podłogę.
- Catherina już otwiera portal w ogrodzie. Zostaw mi Daniela i idź jej pomóc – powiedziała na jednym tchu. – Ja zajmę się doprowadzeniem tam wszystkich.
     Magnus pokiwał głową, puścił chłopaka i tworząc wokół siebie pole siłowe. Zużywał w ten sposób wiele energii, ale nie miał wyjścia. Wbiegł do salonu, a następnie przez drzwi balkonowe, wyskoczył na taras. Opuścił obronną kurtynę i pobiegł ku Catherinie, która tworząc portal, musiała poradzić sobie także z atakującymi. Głowa go bolała, a ciało powoli opuszczały siły. Nie wiedział, ile jeszcze wytrzyma, ale bał się, że jeśli szybko nie uciekną, marnie się to skończy.
- Nadeszły posiłki – oznajmił przyjaciółce i z uśmiechem wezwał resztki magii.
   Dreszcz przetoczył się przez ciało czarownika, a ręce zapłonęły żywym, niebieskim ogniem.
- Twórz portal, ja się nimi zajmę. – Płonące pociski napływały na przeciwników niczym strzały.
    Wokół nich gromadziło się coraz więcej towarzyszy broni, którzy z zapałem pomagali Bane’owi w odpieraniu ataków. Jednak on wyczekiwał jednej osoby, która jeszcze się nie pojawiła. Skinieniem głowy przywitał się z Isabelle, dźwigającą na ramieniu nieprzytomnego Daniela i jej matką. Chwilę później przybył umoczony we krwi Vlad oraz ciemnoskóry wampir. Obiekt niepokoju czarownika pojawił się wraz z Jacem zaraz po nim, tuż przed otwarciem portalu.
- Martwiłem się. – Magnus złapał za rękę ukochanego.
   Chwilę później, idąc za przykładem innych oboje przeskoczyli przez ciemną masę i wylądowali na lśniącej podłodze Instytutu.  


Coco Deer:
Przypomniało mi się jak w styczniu zaczęłam pisać pierwszy rozdział. Ten czas płynie nieubłagalnie. Zapraszam do czytania, co prawda spóźnionego rozdziału dwunastego (ale mam nadzieję, że nam to wybaczycie)!
Zapomniałabym. Niedawno na naszym blogu zaczęło pojawiać się opowiadanie dotyczące Stilesa oraz Dereka z Teen Wolfa pt. "Ja wcale go nie kocham!". Serdecznie zapraszam! (znajdziecie je w zakładce Fanfiction)
P.S. Nigdy nie lubiłam Clary.
Lelo:

Nie wiem co powiedzieć. Zrobiłam to! Zrobiłam to, o czym marzyłam od przeczytania pierwszej części Darów! Niczym Lord Voldemort śmieję się "Clary Fray is dead! Hahaha". Czekałam na ten rozdział przez ponad rok. Do zobaczenia za tydzień! :D


21 komentarzy:

  1. Muszę wreszcie znaleźć czas na betowanie. Aż wstyd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS "Clary Fray is dead! Haha" *śmiech Voldemorta, wygrało.

      Usuń
    2. Ja bym jeszcze Jace'a ukatrupiła, hah.

      Usuń
    3. Hahaha xD Możemy pomyśleć, ale choć to abstrakcyjne (uwielbiam Sizzy), dobrze mi się pisze Jimona xD

      Usuń
    4. A no cóż, jeśli mówimy o serialu to oczywiście Saphael <3 w książkach jednak Isabelle bardziej mi pasuje do Simona

      Usuń
  2. Na początek chciałam przeprosić za moją nie obecność po rozdziałami... Ostatnio nie mam zbyt dużo czasu na blogowanie. Dodajecie rozdziały co tydzień, więc nie nadążam^^
    Po trochu, zdołałam jednak nadrobić rozdziały :)
    I widzę, że sporo się porobiło... Działanie Valentaine'a się wyjaśniło - dlaczego tak uparcie pragnie zeswatać Aleca i Nitę... Cieszę się, że zdoali wydostać ich z posiadłości, choć martwię się o Daniela - mam nadzieję, że odzyska siły i Magnus pomoże uratować chłopaka... I liczę, że Nita wybaczy mu to, że ją wykorzystywał!
    I Clary nie żyje... cóż, bardzo to smutne, choć i tak nie przepadam za tą dziołchą, więc... oj tak, Dusia jest wredna^^

    Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy bardzo :D Akcja powoli biegnie ku końcowi, więc wszystkie problemy bohaterów niebawem się rozwiążą... Albo i nie :)

      Usuń
  3. Zaglądam tu od dłuższego czasu, a nowego rozdziału jak nie było tak nie ma... :( A szkoda. Piszecie świetnie. Ogólną opinie planowałam napisać pod koniec całej historii, więc nie będę sie rozpisywać. Mam nadzieje, że zakończycie tę historie jak najszybciej (i że w ogóle zakończycie), bo strasznie podoba mi się pomysł na Czarnego Księcia. Łowcy Wspomnień rozumiem, że już nie będzie, ale nie zdążyłam się przywiązać do tej historii. Trzy rozdziały to zdecydowanie za mało. Błagam, nie bądźcie jednymi z tych, co niekończącą historii ;) Życzę weny i czekam na nexta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obecnie jesteśmy w środku... W zasadzie można to nazwać słowem kryzys. Nie wiem czy wrócimy, ale dziękuję za miłe słowa i zachęcam to wygłoszenia opinii już teraz :)

      Usuń
  4. Trzymam kciuki, by się udało dokończyć. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, Coco, jakis czas temu napisałam do Ciebie maila w sprawie KKB, bardzo prosze o odpowiedz :* nie widze spamu, dlatego piszę tutaj :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć wam! Kocham tego bloga równie mocno co Maleca. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału! Powodzenia w pisaniu!

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć,
    informuję, że na konstruktywna-krytyka-blogow.blogspot.com pojawiła się ocena Waszego bloga.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Trafiłam tu dziś i jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Piszesz ciekawie, czyta się lekko i przyjemnie. Zapraszam do siebie. Pozdrawiam i dużo weny do pisania życzę.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Czy historia będzie kontynuowana? Trafiłam tutaj niedawno i bardzo mi się spodobało jednak nie ma zakończenia! Mam nadzieję że się ono pojawi i życzę weny;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Witam,
    trafiłam dopiero co tutaj i choć przeczytałam kawałek tylko to bardzo mi się spodobało, no i zostanę na długo... mam nadzieję, że i nowe rozdziały się pojawią...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  12. Hejeczka,
    troszkę mam zaległości w czytaniu ale systematycznie to nadrabiam, ale bardzo liczę na kontynuację...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  13. Hejeczka,
    wracam tutaj po dłuższej mojej nieobecności, bardzo bym chciała przeczytać więcej... bo opowiadanie jest wciągające...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  14. Hejeczka,
    kochaniutka, proszę choć odezwij się, już jest tak dużo czasu minęło...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń


Skomentuj - to nic nie kosztuje, a może nas bardzo zmotywować do działania.

Lydia Land of Grafic, arts by taratjah