Wrócił.
Musiał wrócić.
Ponownie stał, wpatrując się w okno willi ojca. Rozejrzał się dookoła. Te same meble, ta sama pościel, to samo pomieszczenie… Wszystko przywodziło mu na myśl okropność mieszkania w tym miejscu. Z tęsknotą wspominał chwile spędzone w Instytucie. Dlaczego…? Dlaczego to minęło tak szybko?
Wpatrzył się w leżącą na biurku, wręcz śnieżnobiałą kartkę:
- Z jakiej racji wielki dzień? – zapytał. – Z tego, co wiem ślub ma się odbyć dopiero za pięć dni – dodał z niechęcią.
Valentine zaśmiał się i złapał jego ramię.
- Dzisiaj mój drogi synu poznasz wybrankę swojego serca – odparł. – W końcu zapomnisz o tym nonkonformiście i Dziecku Lilith.
- Magnus – powiedział ze stoickim spokojem młody Nephilim. – Ten nonkonformista i Dziecko Lilith ma na imię Magnus.
- Jak zwał tak zwał. – Słowa Aleca w żadnym stopniu nie wstrząsnęły Morgernsternem. – Prawda jest taka, że tacy jak oni nawet nie zasługują na imiona.
Czarnowłosy chłopak odwrócił głowę, zatrzymując wzrok na stojącej w rogu pomieszczenia doniczce.
- Nie wiedziałem, że wróciłeś do ideałów z młodości, ojcze – rzekł, kładąc nieznaczny nacisk na ostatnie słowo. Zacisnął pięści ze złości, wbijając niezbyt długie paznokcie z wewnętrzną część ręki.
- Na starość człowiek zdaje sobie sprawę, że niektóre życiowe decyzje tylko przez jakiś czas wydawały nam się złe. – Ton głosu niegdyś należącego na Roberta Lightwooda był poważny. – Podziemni są źli, Alexandrze. To tylko kreatury przepełnione krwią demona. Twój czarownik nie jest lepszy. Gdyby nie miał tyle szczęścia chodziłby z rogami albo kolorową skórą. Pokochałbyś go wtedy? – spytał. – Twoja miłość do niego jest jedynie wynikiem niedoświadczenia i nieznajomości świata. Wyleczysz się z tego. Jestem pewien. Tymczasem – zaczął - poślubisz wybraną przez mnie kobietę i będziecie mieć gromadkę dzieci, zrozumiałeś? Jeżeli będziesz się stawiał, Bane’owi może stać się krzywda.
Niebieskooki Nocny Łowca przełknął ślinę, a jego grdyka poruszyła się nieznacznie. Nie mógł się zdradzić ze swoją wiedzą, nie w tamtym momencie… Valentine musiał myśleć, że ma nad nim mentalną przewagę. Nie mógł zepsuć planów matki. Miał tylko nadzieję, iż tej uda zaradzić się nieszczęściu przed ślubem.
Pokiwał głową.
- W zasadzie śmieszy mnie, że okazał się tak głupi i ryzykował życie dla tego wampira. – Mężczyzna wydawał się rozbawiony całą sytuacją. – Synu, powinieneś ostrożniej wybierać partnerów.
- Już nie będę musiał – odpysknął mu Alec.
- Tylko dlatego, że jako dobry ojciec podjąłem właściwe środki.
Chłopak z niedowierzeniem pokręcił głową. Morgernstern był zbyt zadowolony. Coś było nie tak… Kim była tajemnicza dziewczyna?
- Staw się w salonie w południe – polecił Alecowi Nephilim. – Teraz muszę cię pożegnać. Obowiązki wzywają. – Chwycił klamkę i trzaskając drzwiami wyszedł z pokoju.
Młody Lightwood usiadł na łóżku i westchnął. Kiedy to wszystko przybrało tak straszny obrót? Przecież już raz udało im się go pokonać? Czy koniec Kręgu nigdy nie nastanie? Myśl o przyszłości przytłaczała go coraz bardziej. A jeśli już nic nie wróci do normy? Wiedział, że nawet kiedy im się uda, już nic nie będzie takie samo. Zastanawiało go tylko jak duże będą zmiany, które nastąpią.
Musiał wrócić.
Ponownie stał, wpatrując się w okno willi ojca. Rozejrzał się dookoła. Te same meble, ta sama pościel, to samo pomieszczenie… Wszystko przywodziło mu na myśl okropność mieszkania w tym miejscu. Z tęsknotą wspominał chwile spędzone w Instytucie. Dlaczego…? Dlaczego to minęło tak szybko?
Wpatrzył się w leżącą na biurku, wręcz śnieżnobiałą kartkę:
Alexandrze, nadszedł czas. Czekam,
Tata.
Prychnął pod nosem. Tata? Jak Valentine śmiał podawać się za jego ojca? Robert Lightwood nie zmuszałby go do ślubu, nie zniszczyłby jego związku z Magnusem, a przede wszystkim pragnąłby tylko szczęścia syna. Dalej
zastanawiało go, dlaczego Morgernsternowi tak bardzo zależy na ślubie. Kto
miałby być jego wybranką? Skoro małżeństwo ma odbyć się z jakiegoś konkretnego
powodu, zapewne decyzja o kobiecie, z którą ma zawrzeć to święte przymierze,
została już podjęta. Tylko… czy wiedziała? Kim była? A może należała do Kręgu?
Jeżeli tak, świadomość poślubienia nienawidzącej Podziemnych kobiety, wydawała
się straszliwa.
- Gotowy? – usłyszał za plecami
głos Roberta. – Dzisiaj wielki dzień. Chłopak odwrócił
się. - Z jakiej racji wielki dzień? – zapytał. – Z tego, co wiem ślub ma się odbyć dopiero za pięć dni – dodał z niechęcią.
Valentine zaśmiał się i złapał jego ramię.
- Dzisiaj mój drogi synu poznasz wybrankę swojego serca – odparł. – W końcu zapomnisz o tym nonkonformiście i Dziecku Lilith.
- Magnus – powiedział ze stoickim spokojem młody Nephilim. – Ten nonkonformista i Dziecko Lilith ma na imię Magnus.
- Jak zwał tak zwał. – Słowa Aleca w żadnym stopniu nie wstrząsnęły Morgernsternem. – Prawda jest taka, że tacy jak oni nawet nie zasługują na imiona.
Czarnowłosy chłopak odwrócił głowę, zatrzymując wzrok na stojącej w rogu pomieszczenia doniczce.
- Nie wiedziałem, że wróciłeś do ideałów z młodości, ojcze – rzekł, kładąc nieznaczny nacisk na ostatnie słowo. Zacisnął pięści ze złości, wbijając niezbyt długie paznokcie z wewnętrzną część ręki.
- Na starość człowiek zdaje sobie sprawę, że niektóre życiowe decyzje tylko przez jakiś czas wydawały nam się złe. – Ton głosu niegdyś należącego na Roberta Lightwooda był poważny. – Podziemni są źli, Alexandrze. To tylko kreatury przepełnione krwią demona. Twój czarownik nie jest lepszy. Gdyby nie miał tyle szczęścia chodziłby z rogami albo kolorową skórą. Pokochałbyś go wtedy? – spytał. – Twoja miłość do niego jest jedynie wynikiem niedoświadczenia i nieznajomości świata. Wyleczysz się z tego. Jestem pewien. Tymczasem – zaczął - poślubisz wybraną przez mnie kobietę i będziecie mieć gromadkę dzieci, zrozumiałeś? Jeżeli będziesz się stawiał, Bane’owi może stać się krzywda.
Niebieskooki Nocny Łowca przełknął ślinę, a jego grdyka poruszyła się nieznacznie. Nie mógł się zdradzić ze swoją wiedzą, nie w tamtym momencie… Valentine musiał myśleć, że ma nad nim mentalną przewagę. Nie mógł zepsuć planów matki. Miał tylko nadzieję, iż tej uda zaradzić się nieszczęściu przed ślubem.
Pokiwał głową.
- W zasadzie śmieszy mnie, że okazał się tak głupi i ryzykował życie dla tego wampira. – Mężczyzna wydawał się rozbawiony całą sytuacją. – Synu, powinieneś ostrożniej wybierać partnerów.
- Już nie będę musiał – odpysknął mu Alec.
- Tylko dlatego, że jako dobry ojciec podjąłem właściwe środki.
Chłopak z niedowierzeniem pokręcił głową. Morgernstern był zbyt zadowolony. Coś było nie tak… Kim była tajemnicza dziewczyna?
- Staw się w salonie w południe – polecił Alecowi Nephilim. – Teraz muszę cię pożegnać. Obowiązki wzywają. – Chwycił klamkę i trzaskając drzwiami wyszedł z pokoju.
Młody Lightwood usiadł na łóżku i westchnął. Kiedy to wszystko przybrało tak straszny obrót? Przecież już raz udało im się go pokonać? Czy koniec Kręgu nigdy nie nastanie? Myśl o przyszłości przytłaczała go coraz bardziej. A jeśli już nic nie wróci do normy? Wiedział, że nawet kiedy im się uda, już nic nie będzie takie samo. Zastanawiało go tylko jak duże będą zmiany, które nastąpią.
♥♥♥
- Nita? – Valencia
delikatnie otworzyła drzwi do pokoju przybranej siostry. – Wszystko w porządku?
– Spojrzała na dziewczynę z troską. Ybarra cicho westchnęła i pokiwała głową.
- Ten chłopak? – zapytała córka Andory. – Kim on był?
- Daniel… - wyszeptała druga z Nephilm. – Daniel McAvoy. – Każde wypowiedziane przez nią słowo bolało. Nie rozumiała jak chłopak mógł zrobić coś takiego. Współpraca z Valenitnem? Ona jako misja? Daniel członkiem Kręgu? Ślub z Alexandrem Lightwoodem? Dalej nie mogła zrozumieć, dlaczego w jakiś dziwny sposób stanęła w ośrodku wielkiego spisku. Przecież nie była nawet prawdziwą Nocną Łowczynią… Krew Anioła oczywiście zawsze przeważała szalę, jednak od dziecka była wytykana palcami oraz wyszydzana. Dlaczego Morgernsternowi zależy akurat na niej?
- Twój chłopak? – Val uśmiechnęła się delikatnie i usiadła na łóżku. Prawa dłoń dziewczyny spoczęła na ramieniu siedzącej po turecku siostry.
- Tak myślałam… - odparła Nita, zwracając głowę w stronę pocieszycielki. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek będzie przeprowadzać taką rozmowę, z którąś z sióstr Alvarez. Myliła się. Valencia była inna niż Gracia czy ich matka. Spokojniejsza, życzliwsza…
Starsza Nephilim spojrzała na nią badawczo.
- Myślałaś? – spytała zdziwiona.
- To… To skomplikowane – westchnęła półwilkołaczka. – Każde z jego słów było kłamstwem. – Po policzku dziewczyny spłynęła pojedyncza łza.
Tęskniła za nim, jednak miała pewność, że to tylko jednostronne. On łgał. Cały czas spędzony z Danielem był iluzją. Nic nie było prawdziwe: żaden uśmiech, żaden pocałunek, żadne słowo. Uczucie pustki wywiercało duszę Ybarry. Jak mogła uwierzyć, że ktoś taki jak on pokocha brudną Podziemną? Wilkołaczy podmiot? Była naiwna.
Val objęła siostrę ramieniem i przytuliła do siebie.
- Jeśli tak, nie był ciebie wart – wyszeptała.
Dziewczyna wtuliła się w starszą siostrę. Dlaczego dalej próbowała? Dlaczego chciała być taką jak oni wszyscy? Wiedziała, że to sprawka odziedziczonej po ojcu upartości i ambicji, jednak czy te wszystkie lata nie udowodniły jej, że to nie miejsce, w którym powinna żyć? Szybko przymknęła oczy. Musiała tu zostać. W świecie Podziemnych także nie znajdzie spokoju, którego szuka. Mimo Porozumień oni dalej nienawidzili Nocnych Łowców, a ona choć w połowie, była jedną z nich.
Nie mogła powiedzieć Val, o co tak naprawdę chodziło. Nie uwierzyłaby. Ta jednak najwyraźniej zrozumiała jej ciche gesty i nie pytała o nic więcej.
- NITA! – rozległ się krzyk z dolnych partii domu. – NITA! RUSZ SIĘ I ZEJDŹ NA DÓŁ. – Uświadamiając sobie, iż to głos macochy, skrzywiła się.
- Dziękuję Val. – Kąciki ust dziewczyny słabo uniosły się ku górze.
- NITA!
- Już idę! – wykrzyczała dalej słabym głosem i odwróciła się w stronę drzwi. Otarła łzę policzka, a następnie udała się w stronę schodów.
- NITA! – Stając na ostatnim ze schodków, usłyszała dalsze wołanie.
Weszła do salonu. Rozmowa z Andorą była ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła tego dnia.
- Słucham? – zapytała niechętnie.
Wpatrzyła się w pięćdziesięcioletnią Nephilim. Jej czarne, zniszczone włosy spięte były w tradycyjnego koka, a na uszach połyskiwały wykonane z rubinów kolczyki. Ubrana była niezwykle elegancko, w czerwoną, szykowną suknię oraz czarne buty na koturnie.
- Nareszcie jesteś – powiedziała. – Usiądź. Musimy porozmawiać.
- O czym? – Wykonała polecenie macochy. Miała złe przeczucia.
Alvarez uśmiechnęła się sztucznie.
- Pasierbico – powiedziała jakby słowo było prześmiewczym tytułem – niedługo kończysz osiemnaście lat. Po śmierci Antonio nastał dla mnie… dla nas ciężki czas. Nie mówię tu tylko o stanie psychicznym, ale także finansowym. Ja sama z trójką dzieci… Twój ojciec pozostawił mi trudne zadanie….
- Mój tata poświęcił za nas swoje życie – odparła groźnie Nita. – Powinnaś mu dziękować, a nie obarczać winą za obowiązek wychowania mnie.
Andora zignorowała jej słowa.
- Teraz nadszedł czas, abyś się ustatkowała. Nie jestem w stanie dłużej utrzymywać trzech córek.
Dziewczyna gwałtownie uniosła się z kanapy.
- Wyrzucasz mnie?! – zapytała wściekła. Mieszkanie z macochą było straszne, jednak zawsze lepsze to niż brak domu. Gdzie się teraz podzieje?
- Nie, nie, nie… - Starsza Nephilim wydała z siebie uspokajający ton. – Znalazłam ci męża.
Ybarra uniosła brwi. Męża? Czyżby jej macocha także współpracowała z Valentinem? To znaczyło, że ona i Daniel… To wszystko było z góry zaplanowane…
- Chyba sobie żartujesz.
- Dlaczego miałabym? – spytała Andora, a zbyt podkreślone brwi uniosły się ku górze. – To porządny młody człowiek, z pieniędzmi, szanowanymi przodkami…
- Nie ma mowy! Możesz mnie wyrzucić, ale nie pozwolę ci zaaranżować mojego małżeństwa! – wykrzyczała i instynktownie zaczęła iść w stronę drzwi.
Nie mogą jej zmusić. Nie zrobi tego Alecowi i sobie. Ten chłopak kogoś kochał i cierpiał z powodu jego straty, nie zniszczy mu życia. A ona? Mimo wszystko czuła coś do Daniela. Nie miała pojęcia czy kiedykolwiek przestanie albo będzie mogła zakochać się w kim innym. Wiedziała natomiast jedno – nie weźmie ślubu bez miłości, a tym bardziej z polecenia macochy.
Nacisnęła klamkę, ale zamek nie ustąpił. Zdesperowana zaczęła z góry przegraną walkę z drzwiami.
- To na nic! – usłyszała zwycięski głos z salonu. – Zamknięte. Radzę ci wrócić i skończyć rozmowę, którą ze mną zaczęłaś.
Zrezygnowana Nephilim z powrotem powlokła się do salonu.
- Więc, co? Zamierzasz mnie tu trzymać dopóki się nie zgodzę? Więzić do końca życia? – zapytała kpiąco, wpatrując się wyzywająco w brązowe ślepia Andory.
- Zgodzisz się – odpowiedziała ze spokojem kobieta, nalewając sobie białego wina do kieliszka.
- Skąd ta pewność? – prychnęła Nita.
Macocha wydęła wargi w zwycięskim geście.
- Co prawda jest możliwość, że się nie zgodzisz – zaczęła – ale biorąc pod uwagę fakt, iż twój ojciec chrzestny siedzi u nas w więzieniu… Bądź rozsądna – ostrzegła.
Magnus? Mają Magnusa? Dziewczyna przełknęła ślinę. Ale skąd wiedzieli…?
- Mów – rzekła twardo Nita.
Andora wzięła łyka wina.
- Za dokładnie pięć dni poślubisz Alexandra Lightwooda, syna Inkwizytora… - powiedziała. – Masz obowiązek urodzić mu dzieci. Jeżeli nie dostosujecie się do poleceń, wasz mały czarownik zginie w męczarniach.
- Ale dlaczego akurat jego?
- Nie zadawaj głupich pytań, dziewucho! – Głos kobiety wypełnił całe pomieszczenie. – Idź do swojego pokoju. Kiedy tylko będę gotowa, wyruszymy do willi Roberta Lightwooda. I.. – Pogroziła jej palcem. – Ostrzegam, żadnych sztuczek. Inaczej pożałujesz.
- Ten chłopak? – zapytała córka Andory. – Kim on był?
- Daniel… - wyszeptała druga z Nephilm. – Daniel McAvoy. – Każde wypowiedziane przez nią słowo bolało. Nie rozumiała jak chłopak mógł zrobić coś takiego. Współpraca z Valenitnem? Ona jako misja? Daniel członkiem Kręgu? Ślub z Alexandrem Lightwoodem? Dalej nie mogła zrozumieć, dlaczego w jakiś dziwny sposób stanęła w ośrodku wielkiego spisku. Przecież nie była nawet prawdziwą Nocną Łowczynią… Krew Anioła oczywiście zawsze przeważała szalę, jednak od dziecka była wytykana palcami oraz wyszydzana. Dlaczego Morgernsternowi zależy akurat na niej?
- Twój chłopak? – Val uśmiechnęła się delikatnie i usiadła na łóżku. Prawa dłoń dziewczyny spoczęła na ramieniu siedzącej po turecku siostry.
- Tak myślałam… - odparła Nita, zwracając głowę w stronę pocieszycielki. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek będzie przeprowadzać taką rozmowę, z którąś z sióstr Alvarez. Myliła się. Valencia była inna niż Gracia czy ich matka. Spokojniejsza, życzliwsza…
Starsza Nephilim spojrzała na nią badawczo.
- Myślałaś? – spytała zdziwiona.
- To… To skomplikowane – westchnęła półwilkołaczka. – Każde z jego słów było kłamstwem. – Po policzku dziewczyny spłynęła pojedyncza łza.
Tęskniła za nim, jednak miała pewność, że to tylko jednostronne. On łgał. Cały czas spędzony z Danielem był iluzją. Nic nie było prawdziwe: żaden uśmiech, żaden pocałunek, żadne słowo. Uczucie pustki wywiercało duszę Ybarry. Jak mogła uwierzyć, że ktoś taki jak on pokocha brudną Podziemną? Wilkołaczy podmiot? Była naiwna.
Val objęła siostrę ramieniem i przytuliła do siebie.
- Jeśli tak, nie był ciebie wart – wyszeptała.
Dziewczyna wtuliła się w starszą siostrę. Dlaczego dalej próbowała? Dlaczego chciała być taką jak oni wszyscy? Wiedziała, że to sprawka odziedziczonej po ojcu upartości i ambicji, jednak czy te wszystkie lata nie udowodniły jej, że to nie miejsce, w którym powinna żyć? Szybko przymknęła oczy. Musiała tu zostać. W świecie Podziemnych także nie znajdzie spokoju, którego szuka. Mimo Porozumień oni dalej nienawidzili Nocnych Łowców, a ona choć w połowie, była jedną z nich.
Nie mogła powiedzieć Val, o co tak naprawdę chodziło. Nie uwierzyłaby. Ta jednak najwyraźniej zrozumiała jej ciche gesty i nie pytała o nic więcej.
- NITA! – rozległ się krzyk z dolnych partii domu. – NITA! RUSZ SIĘ I ZEJDŹ NA DÓŁ. – Uświadamiając sobie, iż to głos macochy, skrzywiła się.
- Dziękuję Val. – Kąciki ust dziewczyny słabo uniosły się ku górze.
- NITA!
- Już idę! – wykrzyczała dalej słabym głosem i odwróciła się w stronę drzwi. Otarła łzę policzka, a następnie udała się w stronę schodów.
- NITA! – Stając na ostatnim ze schodków, usłyszała dalsze wołanie.
Weszła do salonu. Rozmowa z Andorą była ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła tego dnia.
- Słucham? – zapytała niechętnie.
Wpatrzyła się w pięćdziesięcioletnią Nephilim. Jej czarne, zniszczone włosy spięte były w tradycyjnego koka, a na uszach połyskiwały wykonane z rubinów kolczyki. Ubrana była niezwykle elegancko, w czerwoną, szykowną suknię oraz czarne buty na koturnie.
- Nareszcie jesteś – powiedziała. – Usiądź. Musimy porozmawiać.
- O czym? – Wykonała polecenie macochy. Miała złe przeczucia.
Alvarez uśmiechnęła się sztucznie.
- Pasierbico – powiedziała jakby słowo było prześmiewczym tytułem – niedługo kończysz osiemnaście lat. Po śmierci Antonio nastał dla mnie… dla nas ciężki czas. Nie mówię tu tylko o stanie psychicznym, ale także finansowym. Ja sama z trójką dzieci… Twój ojciec pozostawił mi trudne zadanie….
- Mój tata poświęcił za nas swoje życie – odparła groźnie Nita. – Powinnaś mu dziękować, a nie obarczać winą za obowiązek wychowania mnie.
Andora zignorowała jej słowa.
- Teraz nadszedł czas, abyś się ustatkowała. Nie jestem w stanie dłużej utrzymywać trzech córek.
Dziewczyna gwałtownie uniosła się z kanapy.
- Wyrzucasz mnie?! – zapytała wściekła. Mieszkanie z macochą było straszne, jednak zawsze lepsze to niż brak domu. Gdzie się teraz podzieje?
- Nie, nie, nie… - Starsza Nephilim wydała z siebie uspokajający ton. – Znalazłam ci męża.
Ybarra uniosła brwi. Męża? Czyżby jej macocha także współpracowała z Valentinem? To znaczyło, że ona i Daniel… To wszystko było z góry zaplanowane…
- Chyba sobie żartujesz.
- Dlaczego miałabym? – spytała Andora, a zbyt podkreślone brwi uniosły się ku górze. – To porządny młody człowiek, z pieniędzmi, szanowanymi przodkami…
- Nie ma mowy! Możesz mnie wyrzucić, ale nie pozwolę ci zaaranżować mojego małżeństwa! – wykrzyczała i instynktownie zaczęła iść w stronę drzwi.
Nie mogą jej zmusić. Nie zrobi tego Alecowi i sobie. Ten chłopak kogoś kochał i cierpiał z powodu jego straty, nie zniszczy mu życia. A ona? Mimo wszystko czuła coś do Daniela. Nie miała pojęcia czy kiedykolwiek przestanie albo będzie mogła zakochać się w kim innym. Wiedziała natomiast jedno – nie weźmie ślubu bez miłości, a tym bardziej z polecenia macochy.
Nacisnęła klamkę, ale zamek nie ustąpił. Zdesperowana zaczęła z góry przegraną walkę z drzwiami.
- To na nic! – usłyszała zwycięski głos z salonu. – Zamknięte. Radzę ci wrócić i skończyć rozmowę, którą ze mną zaczęłaś.
Zrezygnowana Nephilim z powrotem powlokła się do salonu.
- Więc, co? Zamierzasz mnie tu trzymać dopóki się nie zgodzę? Więzić do końca życia? – zapytała kpiąco, wpatrując się wyzywająco w brązowe ślepia Andory.
- Zgodzisz się – odpowiedziała ze spokojem kobieta, nalewając sobie białego wina do kieliszka.
- Skąd ta pewność? – prychnęła Nita.
Macocha wydęła wargi w zwycięskim geście.
- Co prawda jest możliwość, że się nie zgodzisz – zaczęła – ale biorąc pod uwagę fakt, iż twój ojciec chrzestny siedzi u nas w więzieniu… Bądź rozsądna – ostrzegła.
Magnus? Mają Magnusa? Dziewczyna przełknęła ślinę. Ale skąd wiedzieli…?
- Mów – rzekła twardo Nita.
Andora wzięła łyka wina.
- Za dokładnie pięć dni poślubisz Alexandra Lightwooda, syna Inkwizytora… - powiedziała. – Masz obowiązek urodzić mu dzieci. Jeżeli nie dostosujecie się do poleceń, wasz mały czarownik zginie w męczarniach.
- Ale dlaczego akurat jego?
- Nie zadawaj głupich pytań, dziewucho! – Głos kobiety wypełnił całe pomieszczenie. – Idź do swojego pokoju. Kiedy tylko będę gotowa, wyruszymy do willi Roberta Lightwooda. I.. – Pogroziła jej palcem. – Ostrzegam, żadnych sztuczek. Inaczej pożałujesz.
♥♥♥
- Nie. Moja pani jest zajęta i nie życzy sobie gości –
powiedział ubrany w garnitur mężczyzna o lekko zamglonym wzroku i mocno
zszarzałej skórze, typowych dla wampirzego niewolnika.
- Twoja pani będzie musiała zrobić dla nas wyjątek.
Przychodzimy w sprawie najwyższej wagi – oparła Maryse stanowczym tonem.
Gdy tego ranka Alec otrzymał wiadomość o konieczności
powrotu do Idrysu w Instytucie zapanował chaos. Magnus obmyślał plan jak wysłać
projekcję Nephilim na tyle skuteczną by oszukać Inkwizytora. Isabelle kazała mu
przesyłać ogniste wiadomości jak tylko dowie się czegokolwiek, zwłaszcza o
tożsamości przyszłej żony, tak by mogła porwać ją i zmusić do rezygnacji ze
ślubu. Maryse z kolei udzieliła mu kilka cennych rad na temat szpiegowania
Valentine’a.
Kiedy wreszcie nastąpił
moment pożegnania żadna z kobiet nie chciała wypuścić chłopaka z ramion, do momentu,
w którym pojawił się Bane. Ich rozmowa trwała zaledwie kilka minut, ale gdy
Magnus otwarł portal Maryse dostrzegła łzy w jego oczach.
W oczekiwaniu na wiadomość od syna kobieta postanowiła udać
się na spotkanie z Eilą Sharmą. Od przymierza z Podziemną zależało powodzenie
ich planu. Wysoki Czarownik Brooklynu z początku planował po raz kolejny zaszyć
się w bibliotece, jednak Łowczyni zmusiła go by towarzyszył jej w spotkaniu.
- Pozwól Maryse – powiedział czarownik, po czym poruszył palcami,
z których sypały się błękitne iskry. Ochroniarz blokujący im wstęp momentalnie
zachwiał się i padł w ramiona Podziemnego, który ułożył go w pozycji siedzącej
pod drzwiami. Następnie otwarł drzwi i gestem wskazał Nephilim by szła przodem.
- Dziękuję Magnusie – rzuciła uśmiechając się na widok
śpiącego stróża.
Nephilim miała na sobie prostą, czarną sukienkę i pasujące
obcasy. Jej krucze włosy zakręciły się delikatnie na końcach pod wpływem
wilgoci panującej po deszczu. Czarownik z kolei ubrany był w fioletową
marynarkę jak również spodnie garniturowe w tym samym kolorze. Na białą koszulę
nałożoną miał złotą kamizelkę zdobioną kwiatowym wzorem.
Poruszali się bezgłośnie pustym korytarzem. Dźwięk ich kroków
tonął w puchowym dywanie. Po wejściu do windy Maryse nacisnęła przycisk
kierujący na najwyższe piętro, gdzie znajdował się prywatny apartament
wampirzycy.
Gdy tylko drzwi otwarły się powitał ich widok dwóch osiłków
wysłanych przez Podziemną. Zaprowadzili oni nieproszonych gości do średniej
wielkości pokoju z ogromnymi oknami z widokiem na Nowy Jork. Był on niemalże
pusty, znajdował się tam jedynie stół z trzema fotelami oraz półki z książkami,
stojące samotnie obok drugich drzwi wejściowych.
Na jednym z foteli siedziała Eila Sharma. Ubrana była
nietypowo dla siebie. Zamiast zdobnego sari miała na sobie bladoróżową koszulę
oraz czarne jeansy i dopasowaną marynarkę. Na widok wchodzących uśmiechnęła się
z wyższością. Jej długie, czarne włosy spięte były w warkocza.
-Magnus
Bane oraz Maryse Lightwood… Przychodzicie prosić o kolejną przysługę w
tak krótkim czasie. – Eila uśmiechnęła się pod nosem ujrzawszy jak para jej
sługusów wprowadza niespodziewanych gości – W czym mogę pomóc?
- Nie udawaj zaskoczonej, nie sprowadziliśmy cię do Nowego
Jorku bez przyczyny – odparł chłodnym tonem Magnus.
- Skąd ten ostry ton? Nie zwykłeś być tak oschły, nawet dla
swoich byłych – powiedziała udając, że wypowiedź czarownika naprawdę ją
zraniła.
Maryse rzuciła Podziemnemu krzywe spojrzenie pełne
zaskoczenia, jakby chciała spytać „Z nią też? Czy istnieje ktoś z kim nie
byłeś?” . Magnus w odpowiedzi wzruszył nieznacznie ramionami.
- Po prostu przewiduję, że twoja pomoc nie będzie wynikała z
altruistycznych pobudek. Zastanawiam się tylko jak wygórowana będzie jej cena –
odpowiedział krzyżując ręce na piersi.
- Ach, gdzież moje maniery. Usiądźcie. – Wampirzyca uśmiechnęła
się, zmieniając ton rozmowy na bardziej przyjazny. Skoro konwersacja miała mieć
charakter biznesowy, mogła pozwolić sobie na uprzejmości.
- Chcemy prosić cię byś… - zaczęła pewnym tonem Maryse.
- Bym pomogła wam obalić Inkwizytora – przerwała jej
hinduska. – Nie martwcie się, nie ważne jak się staram, nie mogę znaleźć nikogo
chętnego do współpracy wśród
Nephilim. Domyśliłam się, że o to chodzi. Działania Inkwizytora nie umknęły i
mojej uwadze. Doszły mnie słuchy, że Robert zaczął przewodzić odrodzonemu
Kręgowi.
- Człowiek, który podaje się za mojego męża to w
rzeczywistości Valentine Morgenstern. Obalenie go jest wspólnym interesem
zarówno Nephilim jak i Podziemnych. Nie muszę za pewne wyjaśniać ci, że otwarta
ofensywa nie wchodzi w grę. Póki pozostaje Inkwizytorem nie możemy wystąpić
przeciwko niemu. Zamierzamy jednak przeprowadzić atak w trakcie spotkania
Kręgu. Zanim odzyska pełnie sił po przejęciu ciała Roberta – wtrąciła Nephilim
spoglądając przeszywającym wzrokiem na wampirzycę.
Magnus był pod wrażeniem. Nie znał zbyt wielu osób, które
odważyłyby się odezwać w ten sposób do Eili. Maryse wykazała się wyjątkową
odwagą i stanowczością. Jej determinacja była imponująca.
Podziemna milczała przez chwilę spoglądając na Łowczynię.
Skinęła dłonią w stronę jednego z swych sługusów, po czym przekazała szeptem
kilka zdań w hindi. Następnie wyprostowała się w fotelu i złożyła ręce na mahoniowym
stole.
- Pomogę wam. I wbrew temu, co o mnie myślicie cena mojej
pomocy nie będzie zbyt wygórowana. Chcę tego, o co prosiłam wcześniej. Miejsce
w Radzie dla któregoś z moich ludzi. Od ciebie Magnusie nie chcę niczego, na
razie. Kiedyś odwdzięczysz mi się przysługą, w swoim czasie. Liczę, że
poinformujecie mnie o naradzie wojennej w stosownym czasie.
♥♥♥
Jace zamachnął
się, a lśniący sztylet po kilku sekundach trafił w sam środek ustawionej po
drugiej stronie sali tarczy. Chłopak z zaciętym wyrazem twarzy sięgnął po
kolejny nóż. Ostatnie kilka godzin spędził trenując. Chciał zapomnieć o wizycie
Simona, ale nie potrafił. Czuł się winny z powodu swej zbyt ofensywnej postawy
i ostatnich słów, jakie skierował do Lewisa. Ale czy nie mówił prawdy? Zerwał
zaręczyny z Clary oraz zakochał się w jej najlepszym przyjacielu. Nie mógł tak
po prostu zapominając o świecie, rzucić się mu na szyję. Odłożył ostrza i podszedł w stronę worka treningowego. Zdesperowany wymierzył pierwszy cios – prawy prosty. Myślał, że Simon nie pamięta wydarzeń z nocy po balu, ale mylił się. Gdyby tak było, życie stałoby się dużo prostsze. Zostałby sam ze swoimi uczuciami, a tamten nigdy by się o nich nie dowiedział. Świadomość, że brunet czuje to samo, była jeszcze bardziej przygnębiająca, lecz paradoksalnie napawała go nadzieją. Może jeszcze nie jest za późno? Może dalej ma możliwość odkręcić swoje wybuchowe zachowanie? Jego uderzenia były coraz bardziej niekontrolowane i silniejsze. Prawy sierpowy, lewy od dołu… Rodzaj ciosu nie miał znaczenia. Liczyła się tylko kłębiąca w chłopaku złość i żałość. Nie wiedział, co począć. Pokochał Simona, nie miał pojęcia jak, ale jego uczucia do bruneta z każdą chwilą były coraz silniejsze. Uwielbiał jego uśmiech, ciemne włosy i ukryte w brązowych oczach iskry radości. Dalej czuł smak ust ex-wampira na swoich. Pocałunek z tamtej nocy rozbrzmiewał w jego głowie niczym nieustające echo.
Odsunął się od czerwonego worka, odetchnął i sięgnął po leżący obok ręcznik. Ruszył w stronę holu, po czym nałożył na siebie czarny płaszcz, a następnie nie zasuwając go, kierowany impulsem podążył ku domowi Lewisa.
Zima zaczęła wydawać swoje pierwsze oznaki. Spadające z nieba niewielkie płatki śniegu, wlatywały mu do oczu. Nadal nie wiedział czy to, co robi jest właściwe. Z Clary był wiele lat, tyle razem przeżyli, ale nie powinien specjalnie dla niej oszukiwać samego siebie oraz wszystkich dookoła. Chciał być z Simonem. Nie miał pojęcia, kiedy zdążył się w nim zakochać, ale wiedział jedno – brunet działał na niego jak narkotyk. Od domu ciemnowłosego Nephilim nie dzieliło go wiele, zaledwie kilka ulic. Z każdą sekundą jego serce biło coraz silnej. Nie mógł zawrócić. Nie wiedział, co zrobi Lewis, kiedy go zobaczy. Umysł Jace’a zaczął wymyślać najgorsze scenariusze.
Stanął przed budynkiem, niegdyś należącym do rodziny Garrowayów i zapukał.
Kilka sekund później drzwi otworzyły się, a z mroku wyłoniła się rozczochrana brązowa czupryna Simona Lewisa.
- J-Jace – powiedział zdumiony, wpatrując się w gościa. – Nie sądziłem, że przyjdziesz – dodał szczerze.
Blondyn odchrząknął.
- Mogę wejść? – zapytał.
Ex-wampir pokiwał głową i wpuścił go do środka. Nastała nerwowa cisza. Herondale nienawidził takich momentów. Były zbyt niezręczne.
- Przepraszam za tamto – zaczął Simon. – Nie powinienem być taki… nachalny. Za bardzo się pospieszyłem. Nie wiem, co sobie myślałem. Jeszcze kilka tygodni temu planowałeś ślub z Clary, ja cieszyłem się z waszego szczęścia, a teraz wyznaję ci miłość jakby nigdy nic.
- To ja cię wtedy pocałowałem – odparł jasnowłosy Nephilim. – Cała ta sytuacja jest moją winą. – Zbeształ się natychmiast, widząc reakcje bruneta na swoje słowa. – Nie chodzi o to, że żałuję, bo tak nie jest. Raczej… czuję się winny z powodu Clary, waszej zniszczonej relacji, tego, że gdy się dowie, znienawidzi nas. Kiedy przyszedłeś, byłem dla ciebie zbyt surowy. Nie powinienem tak wybuchać, ale to wszystko jest takie nowe. Nie sądziłem, że kiedykolwiek zakocham się w mężczyźnie, a co dopiero najlepszym przyjacielu swojej byłej narzeczonej.
Lewis zmarszczył czoło.
- Czyli nie uraziłem cię w żaden sposób?
- Nie. – Herondale uśmiechnął się pobłażliwie. Naprawdę uwielbiał to urocze nieogarnięcie bruneta. – Ale wolałbym rozmawiać w przyjemniejszym miejscu niż hol.
Simon spojrzał na niego zdumiony i rozejrzał się dookoła.
- Emm… W takim razie chodź do kuchni – rzekł i podążył w głąb domu. Jego policzki przybrały różowawej barwy.
Blondyn udał się za chłopakiem. Wnętrze domu rodzinnego Garroway’ów niczym nie różniło się od większości idryjskich mieszkań. Na ścianach wisiały okurzone portrety nieżyjących już członków rodu, a podłoga skrzypiała przy każdym kroku. Ciemne meble ozdabiały ornamenty w kształcie wijących się kwiatów i liści.
- Luke pozwolił mi u siebie zamieszkać – ponownie przerwał ciszę Lewis. – Wraz z Jocelyn mieszkają w domu Amatis i stwierdzili, że przyda mi się własny kąt.
Jace uśmiechnął się z powodu nieporadnych prób poprawienia sytuacji przez chłopaka. Upartość Simona nigdy nie przestanie go zaskakiwać.
- Wiem – powiedział. – W zasadzie nawet pomagałem ci się wprowadzić.
- Rzeczywiście – westchnął ciemnowłosy Nephilim, zatrzymał się i odwrócił w stronę Herondale’a. – Ja po prostu się stresuję. Jestem kłębkiem nerwów. Nie mam pojęcia, co zamierzasz, po co przyszedłeś. Nie wiem czy chcesz na mnie nakrzyczeć, znowu pocałować czy może dać mi do zrozumienia, że między nami nic nie będzie. Chcę jakoś opanować sytuację, ale nie potrafię nawet tego. Jace, powiedz mi jasno tu i teraz, co dalej, bo dłużej nie wytrzymam tego napięcia. – Ton Lewisa był stanowczy.
Blondyn przystanął oniemiały. Nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Nie znał odpowiedzi na pytanie zadane mu przez chłopaka. Działając instynktownie, przysunął się do chłopaka i dotknął jego policzka, po czym pocałował lekko w usta.
- Nie wiem – odpowiedział szczerze, wciąż wpatrując się w brązowe tęczówki chłopaka. – Kocham cię, ale nie mogę przewidzieć przeszłości. Chcę z tobą być, ale nie chce ranić nikogo dookoła. Pragnę cię, ale boję się jak zareagują ludzie dookoła. Jednocześnie obawiam się, że jeżeli czegoś nie zrobię, stracę cię na zawsze.
- Więc? – zapytał zachrypniętym głosem Lewis.
Oddech Jace’a przyspieszył, a serce zabiło mocniej.
- Kocham cię – odpowiedział cicho. Nie wiedział czy to, co robi jest dobre. Prawdopodobnie oszalał, ale nie mógł inaczej.
Brunet zamrugał kilkakrotnie.
- Jesteś pewien? – spytał konsternacji.
- Gdybym nie był, nie powiedziałbym tego – wyszeptał, łapiąc podbródek chłopaka blondyn. – Mogę powtórzyć, jeśli to pomoże ci uwierzyć: kocham cię Simonie Lewis. Może to najbardziej szalona rzecz, jaką robię w życiu, ale jestem jej pewien.
Chwilę później ich usta złączyły się w pełnym skrywanej namiętności i uczucia pocałunku.
Blondyn udał się za chłopakiem. Wnętrze domu rodzinnego Garroway’ów niczym nie różniło się od większości idryjskich mieszkań. Na ścianach wisiały okurzone portrety nieżyjących już członków rodu, a podłoga skrzypiała przy każdym kroku. Ciemne meble ozdabiały ornamenty w kształcie wijących się kwiatów i liści.
- Luke pozwolił mi u siebie zamieszkać – ponownie przerwał ciszę Lewis. – Wraz z Jocelyn mieszkają w domu Amatis i stwierdzili, że przyda mi się własny kąt.
Jace uśmiechnął się z powodu nieporadnych prób poprawienia sytuacji przez chłopaka. Upartość Simona nigdy nie przestanie go zaskakiwać.
- Wiem – powiedział. – W zasadzie nawet pomagałem ci się wprowadzić.
- Rzeczywiście – westchnął ciemnowłosy Nephilim, zatrzymał się i odwrócił w stronę Herondale’a. – Ja po prostu się stresuję. Jestem kłębkiem nerwów. Nie mam pojęcia, co zamierzasz, po co przyszedłeś. Nie wiem czy chcesz na mnie nakrzyczeć, znowu pocałować czy może dać mi do zrozumienia, że między nami nic nie będzie. Chcę jakoś opanować sytuację, ale nie potrafię nawet tego. Jace, powiedz mi jasno tu i teraz, co dalej, bo dłużej nie wytrzymam tego napięcia. – Ton Lewisa był stanowczy.
Blondyn przystanął oniemiały. Nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Nie znał odpowiedzi na pytanie zadane mu przez chłopaka. Działając instynktownie, przysunął się do chłopaka i dotknął jego policzka, po czym pocałował lekko w usta.
- Nie wiem – odpowiedział szczerze, wciąż wpatrując się w brązowe tęczówki chłopaka. – Kocham cię, ale nie mogę przewidzieć przeszłości. Chcę z tobą być, ale nie chce ranić nikogo dookoła. Pragnę cię, ale boję się jak zareagują ludzie dookoła. Jednocześnie obawiam się, że jeżeli czegoś nie zrobię, stracę cię na zawsze.
- Więc? – zapytał zachrypniętym głosem Lewis.
Oddech Jace’a przyspieszył, a serce zabiło mocniej.
- Kocham cię – odpowiedział cicho. Nie wiedział czy to, co robi jest dobre. Prawdopodobnie oszalał, ale nie mógł inaczej.
Brunet zamrugał kilkakrotnie.
- Jesteś pewien? – spytał konsternacji.
- Gdybym nie był, nie powiedziałbym tego – wyszeptał, łapiąc podbródek chłopaka blondyn. – Mogę powtórzyć, jeśli to pomoże ci uwierzyć: kocham cię Simonie Lewis. Może to najbardziej szalona rzecz, jaką robię w życiu, ale jestem jej pewien.
Chwilę później ich usta złączyły się w pełnym skrywanej namiętności i uczucia pocałunku.
Odsunął się od czerwonego worka, odetchnął i sięgnął po leżący obok ręcznik. Ruszył w stronę holu, po czym nałożył na siebie czarny płaszcz, a następnie nie zasuwając go, kierowany impulsem podążył ku domowi Lewisa.
Zima zaczęła wydawać swoje pierwsze oznaki. Spadające z nieba niewielkie płatki śniegu, wlatywały mu do oczu. Nadal nie wiedział czy to, co robi jest właściwe. Z Clary był wiele lat, tyle razem przeżyli, ale nie powinien specjalnie dla niej oszukiwać samego siebie oraz wszystkich dookoła. Chciał być z Simonem. Nie miał pojęcia, kiedy zdążył się w nim zakochać, ale wiedział jedno – brunet działał na niego jak narkotyk. Od domu ciemnowłosego Nephilim nie dzieliło go wiele, zaledwie kilka ulic. Z każdą sekundą jego serce biło coraz silnej. Nie mógł zawrócić. Nie wiedział, co zrobi Lewis, kiedy go zobaczy. Umysł Jace’a zaczął wymyślać najgorsze scenariusze.
Stanął przed budynkiem, niegdyś należącym do rodziny Garrowayów i zapukał.
Kilka sekund później drzwi otworzyły się, a z mroku wyłoniła się rozczochrana brązowa czupryna Simona Lewisa.
- J-Jace – powiedział zdumiony, wpatrując się w gościa. – Nie sądziłem, że przyjdziesz – dodał szczerze.
Blondyn odchrząknął.
- Mogę wejść? – zapytał.
Ex-wampir pokiwał głową i wpuścił go do środka. Nastała nerwowa cisza. Herondale nienawidził takich momentów. Były zbyt niezręczne.
- Przepraszam za tamto – zaczął Simon. – Nie powinienem być taki… nachalny. Za bardzo się pospieszyłem. Nie wiem, co sobie myślałem. Jeszcze kilka tygodni temu planowałeś ślub z Clary, ja cieszyłem się z waszego szczęścia, a teraz wyznaję ci miłość jakby nigdy nic.
- To ja cię wtedy pocałowałem – odparł jasnowłosy Nephilim. – Cała ta sytuacja jest moją winą. – Zbeształ się natychmiast, widząc reakcje bruneta na swoje słowa. – Nie chodzi o to, że żałuję, bo tak nie jest. Raczej… czuję się winny z powodu Clary, waszej zniszczonej relacji, tego, że gdy się dowie, znienawidzi nas. Kiedy przyszedłeś, byłem dla ciebie zbyt surowy. Nie powinienem tak wybuchać, ale to wszystko jest takie nowe. Nie sądziłem, że kiedykolwiek zakocham się w mężczyźnie, a co dopiero najlepszym przyjacielu swojej byłej narzeczonej.
Lewis zmarszczył czoło.
- Czyli nie uraziłem cię w żaden sposób?
- Nie. – Herondale uśmiechnął się pobłażliwie. Naprawdę uwielbiał to urocze nieogarnięcie bruneta. – Ale wolałbym rozmawiać w przyjemniejszym miejscu niż hol.
Simon spojrzał na niego zdumiony i rozejrzał się dookoła.
- Emm… W takim razie chodź do kuchni – rzekł i podążył w głąb domu. Jego policzki przybrały różowawej barwy.
Blondyn udał się za chłopakiem. Wnętrze domu rodzinnego Garroway’ów niczym nie różniło się od większości idryjskich mieszkań. Na ścianach wisiały okurzone portrety nieżyjących już członków rodu, a podłoga skrzypiała przy każdym kroku. Ciemne meble ozdabiały ornamenty w kształcie wijących się kwiatów i liści.
- Luke pozwolił mi u siebie zamieszkać – ponownie przerwał ciszę Lewis. – Wraz z Jocelyn mieszkają w domu Amatis i stwierdzili, że przyda mi się własny kąt.
Jace uśmiechnął się z powodu nieporadnych prób poprawienia sytuacji przez chłopaka. Upartość Simona nigdy nie przestanie go zaskakiwać.
- Wiem – powiedział. – W zasadzie nawet pomagałem ci się wprowadzić.
- Rzeczywiście – westchnął ciemnowłosy Nephilim, zatrzymał się i odwrócił w stronę Herondale’a. – Ja po prostu się stresuję. Jestem kłębkiem nerwów. Nie mam pojęcia, co zamierzasz, po co przyszedłeś. Nie wiem czy chcesz na mnie nakrzyczeć, znowu pocałować czy może dać mi do zrozumienia, że między nami nic nie będzie. Chcę jakoś opanować sytuację, ale nie potrafię nawet tego. Jace, powiedz mi jasno tu i teraz, co dalej, bo dłużej nie wytrzymam tego napięcia. – Ton Lewisa był stanowczy.
Blondyn przystanął oniemiały. Nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Nie znał odpowiedzi na pytanie zadane mu przez chłopaka. Działając instynktownie, przysunął się do chłopaka i dotknął jego policzka, po czym pocałował lekko w usta.
- Nie wiem – odpowiedział szczerze, wciąż wpatrując się w brązowe tęczówki chłopaka. – Kocham cię, ale nie mogę przewidzieć przeszłości. Chcę z tobą być, ale nie chce ranić nikogo dookoła. Pragnę cię, ale boję się jak zareagują ludzie dookoła. Jednocześnie obawiam się, że jeżeli czegoś nie zrobię, stracę cię na zawsze.
- Więc? – zapytał zachrypniętym głosem Lewis.
Oddech Jace’a przyspieszył, a serce zabiło mocniej.
- Kocham cię – odpowiedział cicho. Nie wiedział czy to, co robi jest dobre. Prawdopodobnie oszalał, ale nie mógł inaczej.
Brunet zamrugał kilkakrotnie.
- Jesteś pewien? – spytał konsternacji.
- Gdybym nie był, nie powiedziałbym tego – wyszeptał, łapiąc podbródek chłopaka blondyn. – Mogę powtórzyć, jeśli to pomoże ci uwierzyć: kocham cię Simonie Lewis. Może to najbardziej szalona rzecz, jaką robię w życiu, ale jestem jej pewien.
Chwilę później ich usta złączyły się w pełnym skrywanej namiętności i uczucia pocałunku.
Blondyn udał się za chłopakiem. Wnętrze domu rodzinnego Garroway’ów niczym nie różniło się od większości idryjskich mieszkań. Na ścianach wisiały okurzone portrety nieżyjących już członków rodu, a podłoga skrzypiała przy każdym kroku. Ciemne meble ozdabiały ornamenty w kształcie wijących się kwiatów i liści.
- Luke pozwolił mi u siebie zamieszkać – ponownie przerwał ciszę Lewis. – Wraz z Jocelyn mieszkają w domu Amatis i stwierdzili, że przyda mi się własny kąt.
Jace uśmiechnął się z powodu nieporadnych prób poprawienia sytuacji przez chłopaka. Upartość Simona nigdy nie przestanie go zaskakiwać.
- Wiem – powiedział. – W zasadzie nawet pomagałem ci się wprowadzić.
- Rzeczywiście – westchnął ciemnowłosy Nephilim, zatrzymał się i odwrócił w stronę Herondale’a. – Ja po prostu się stresuję. Jestem kłębkiem nerwów. Nie mam pojęcia, co zamierzasz, po co przyszedłeś. Nie wiem czy chcesz na mnie nakrzyczeć, znowu pocałować czy może dać mi do zrozumienia, że między nami nic nie będzie. Chcę jakoś opanować sytuację, ale nie potrafię nawet tego. Jace, powiedz mi jasno tu i teraz, co dalej, bo dłużej nie wytrzymam tego napięcia. – Ton Lewisa był stanowczy.
Blondyn przystanął oniemiały. Nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Nie znał odpowiedzi na pytanie zadane mu przez chłopaka. Działając instynktownie, przysunął się do chłopaka i dotknął jego policzka, po czym pocałował lekko w usta.
- Nie wiem – odpowiedział szczerze, wciąż wpatrując się w brązowe tęczówki chłopaka. – Kocham cię, ale nie mogę przewidzieć przeszłości. Chcę z tobą być, ale nie chce ranić nikogo dookoła. Pragnę cię, ale boję się jak zareagują ludzie dookoła. Jednocześnie obawiam się, że jeżeli czegoś nie zrobię, stracę cię na zawsze.
- Więc? – zapytał zachrypniętym głosem Lewis.
Oddech Jace’a przyspieszył, a serce zabiło mocniej.
- Kocham cię – odpowiedział cicho. Nie wiedział czy to, co robi jest dobre. Prawdopodobnie oszalał, ale nie mógł inaczej.
Brunet zamrugał kilkakrotnie.
- Jesteś pewien? – spytał konsternacji.
- Gdybym nie był, nie powiedziałbym tego – wyszeptał, łapiąc podbródek chłopaka blondyn. – Mogę powtórzyć, jeśli to pomoże ci uwierzyć: kocham cię Simonie Lewis. Może to najbardziej szalona rzecz, jaką robię w życiu, ale jestem jej pewien.
Chwilę później ich usta złączyły się w pełnym skrywanej namiętności i uczucia pocałunku.
♥♥♥
Sekundę po przekroczeniu progu Instytutu natrafili na
oczekującą Isabelle, która przekazała im wiadomość od Aleca. „Nadal nie wiem,
kim jest ta dziewczyna. Ojciec przedstawi mi ją w południe. A”. Magnus z jednej
strony czuł ulgę z drugiej zaś jego niepokój tylko wzrósł. Oczekiwanie było
błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie. Świadomość, że jeszcze kilka
tych chwil Alexander wciąż będzie jego dodawała mu otuchy, ale każda
chwila niepewności tylko pogłębiała jego frustrację.
Podświadomie ruszył w kierunku biblioteki. Tylko w tym
miejscu mógł znaleźć spokój. Zatopiony w książkach odrywał się od czarnych
myśli. Nacisnął klamkę. Drzwi nawet nie drgnęły. Zrobił to ponownie. Wciąż
pozostawały zamknięte. Nagle usłyszał kroki dochodzące z korytarza.
- Jeśli sądziłeś, że pozwolę ci się znowu zamknąć w bibliotece
i zamienić w chodzącego trupa to grubo się pomyliłeś – powiedziała spokojnie
Maryse. – Mój syn cię potrzebuje, nawet jeśli nie możesz być z nim
bezpośrednio. I to nie w pół żywej i w pół szalonej wersji, tylko CIEBIE. Zajmij
się czymś produktywnym. Popracuj. Musisz w końcu mieć, za co oddać za twój
pobyt tutaj.
- Oddać… za pobyt? CO?! – wykrzyczał zszokowany.
- Instytut to nie przytułek dla zabłąkanych Podziemnych, nie
ważne jak w bliskich jesteśmy stosunkach – odparła stanowczo.
- Ależ teściowo… - zaczął uśmiechając się przymilnie.
- Ależ zięciu. Wierzę, że to nie najgorsze wyzwanie, z jakim
zmierzy się Wysoki Czarownik Brooklynu – odparła odchodząc.
Magnus nie wierzył w to, co słyszał. Czy to żart? Od
jakiegoś czasu nie przyjmował zamówień. Zerwanie, Nita, małżeństwo Aleca, misja
w Indiach, ukrywanie się w Instytucie, poszukiwania w bibliotece. Ruszył
zasępiony do swojej sypialni. W tej sytuacji musiał posunąć się do
ostateczności.
- Magnus? Po co dzwonisz? Jeśli nie trzeba cię wyciągać z
siódmego kręgu piekła lub nie latasz nago na dywanie po pustyni to przypominam
ci, że jestem zajęta. – Głos Catariny był rozbawiony i kontrastował z jej
słowami. – Tęskniłam za tobą, wiesz? Zakładam, że twój telefon oznacza, że
wreszcie przestałeś zapijać smutki po stracie swojego Nocnego Łowcy.
- Cóż… skoro już mówimy o Alecu…
Streszczanie ostatnich wydarzeń zajęło mu około trzech
godzin. Czarownica jak zawsze ze spokojem wysłuchała jego opowieści,
odpowiadając zdawkowo.
- Czyli zasadniczo potrzebujesz pomocy? Mam wyruszyć z tobą
na wojnę przeciwko Kręgowi? – skomentowała poważnym głosem.
- Nie śmiałbym cię prosić, ale skoro się oferujesz będę ci
wdzięczny po wieki – odpowiedział uśmiechając się do siebie. – Skoro już
jesteśmy w temacie przysług… Nie dysponujesz może pewną kwotą, która
pozwoliłaby mi spłacić dług u Maryse Lightwood.
- MAGNUSIE BANE! – Catarina wykrzyczała w słuchawkę. – NIE DOŚĆ,
ŻE ZAJMUJESZ MI TRZY GODZINY OPOWIADAJĄC O SWOICH PRZYGODACH I PROSISZ, ŻEBYM
DLA CIEBIE RYZYKOWAŁA ŻYCIEM TO JESZCZE PROSISZ MNIE O PIENIĄDZE?!
- Okej, o tym ostatnim zapomnij, ale mogę na ciebie liczyć? –
zapytał przymilnym tonem.
Odpowiedział mu tylko dźwięk przerwanego połączenia.
♥♥♥
Alec trzęsącymi się dłońmi zapiął guziki czarnej, aksamitnej
marynarki. Nie mógł oddychać. Na swoje szczęście nie jadł nic od rana. Gdyby było
inaczej zapewne spędziłby ostatnią godzinę w łazience. Z nerwów kręciło mu się
w głowie. Ten dzień był prawdziwym koszmarem.
Już za kilka minut pozna swoją
wybrankę, kobietę, którą poślubi, przyszłą matkę swoich dzieci. Spojrzał na
siebie w lustrze. Ubiór i fryzura były nienaganne, z kolei jego twarz przybrała
chorobliwy odcień bieli. Spróbował się uśmiechnąć. Grymas wykrzywiający mu
twarz wyglądał jak z horroru.
Powłóczając nogami wyruszył w kierunku drzwi. Otwarcie ich
graniczyło z cudem, tak że klamka poruszyła się dopiero gdy oparł się o nią
całym ciężarem. Natychmiastowo chciał je zamknąć. Zamknąć i nigdy nie otworzyć.
Przeszedłszy korytarz wyruszył schodami w dół. Tam czekał na
niego Inkwizytor. Robert, czy raczej Valentine uśmiechał się tryumfalnie. Podobnie
jak młody Lightwood miał perfekcyjny garnitur i nienaganną fryzurę. Jednak jego
twarz promieniała, a delikatny rumieniec wyrażał ekscytację.
- Witaj, synu. Dobrze wyglądasz. Na pewno spodobasz się
swojej wybrance – powiedział Robert uśmiechając się tryumfalnie.
- Twojej wybranki. Jedyną osobą, którą wybrałem jest Magnus
Bane – odparł hardo Alec.
- Jak śmiesz mówić o nim w dniu swoich zaręczyn?! – krzyknął
Inkwizytor unosząc rękę.
Po chwili jednak cofnął ją. Alec nawet nie drgnął.
- Chodźmy – rzucił krótko Robert.
Młody Lightwood wyruszył za ojcem w kierunku salonu. Zasiadł
na kanapie i oczekiwał w milczeniu. Po upływie kilku minut jeden z sługusów
Roberta obwieścił, że przybyli oczekiwani goście a następnie otworzył szeroko
drzwi wpuszczając do środka dwie kobiety.
Alec wstał natychmiast i stojąc na baczność patrzył z
niedowierzaniem. Tysiące myśli kłębiły się w jego głowie. Nie mógł uwierzyć
własnym oczom. Nie rozumiał poleceń wydawanych mu przez Inkwizytora. Dźwięki
nie docierały do jego głowy. Widok przed oczami rozmywał się.
Powitał matkę swojej przyszłej żony, nie będąc w stanie
nawet usłyszeć jej imienia. Następnie podszedł do dziewczyny i ujął jej dłoń.
Musnąwszy ją ustami spojrzał w brązowe oczy.
Nita płakała. Po policzkach spływały słone krople, zaraz
zastępowane kolejnymi. Drżała. Spojrzała na niego gorzko. On przybliżył się do
niej i nie zważając na obecność ich rodziców objął dziewczynę. Przytulił ją
mocno do siebie.
Nie rozumiał tego, co się dzieje. Powietrze, którym oddychał
było tak ciężkie, że każdy oddech był wysiłkiem. Jednak gdy spojrzał na Nitę
wiedział, że musi być silny, dla nich obojga. Cały ten czas sądził, że
dziewczyna, którą poślubi będzie jedną z fanatyczek podążających za Valentinem.
Bezduszną i bezwolną zabawką w rękach psychopaty. Prawda bolała jeszcze
bardziej.
Lelo:
Rozdział 11 już za nami, znaczy, że pozostały zaledwie 4. Akcja powoli zmierza do końca. Nie wiem czy powinnam się cieszyć czy smucić. Ciężko będzie zakończyć tą serię. Za bardzo przywiązałam się do niej. Mam nadzieję, że podobał się wam rozdział i podzielicie się swoją opinią w komentarzu ;)
Coco Deer:
Ostatnio pochowałam pewnego chomika o imieniu Kubuś. Niech ten rozdział będzie dedykowany jego małemu istnieniu [*]
Woooow! Teraz to się zacznie ! ;)
OdpowiedzUsuńJeszcze tylko 4? Smuteczek.
OdpowiedzUsuńBez obaw - rozdziały cztery, ale będą jeszcze dwie parodie :D
UsuńTa z emo posiekała mi mózg, więc z niecierpliwością czekam na kolejne.
Usuń